24.12.2009


Wesołych Świąt, czyli "Sentymentalne"



Święta, Święta... Każdy podchodzi do nich na swój sposób, każdy przeżywa je inaczej, każdy po ich zakończeniu nie jest już tym samym człowiekiem.

Od kiedy towarzyszy mi muzyka duszę porywająca, prowadząca tunelem przemyśleń do nieznanego celu, Święta przeżywam głębiej niż wcześniej. Dzieje się tak zapewne dlatego, że muzyka wzmaga wrażliwość.

Skoro prowadzę tego bloga, pomyślałem, że może ktoś zechce usłyszeć, co mi w duszy przygrywać bardzo lubi. Stąd, niczym deszcz z grudniowego nieba, spada kompilacja "Sentymentalne", będąca małym prezentem dla tych, którzy chcą sprawić sobie nieco egzystencjalnego bólu nie tylko podczas Świąt. Utwory to raczej znane, może się przejadły, ale od czasu do czasu można do nich powrócić.

Playlista:

1. The Cinematic Orchestra - Arrival of the Birds (2:38)
2. The Dining Rooms - Tunnel (4:31)
3. 36 - 2249 (2:54)
4. Coco Rosie - Promise (3:42)
5. The Tumbled Sea - We're Turning Into Regular People (4:31)
6. Portico Quartet - The Full Catastrophe (8:23)
7. Rockettothesky - Grizzly Man (3:36)
8. Lemongrass - Le Contact (3:54)
9. Múm - Nightly Cares (4:58)
10. Younger Brother - Bedtime Story (2:48)
11. Ólafur Arnalds - Ljósið (3:27)
12. Cluster & Eno - Für Luise (5:03)
13. Kyle Gabler - Are You Coming Home, Love MOM (3:01)
14. Swod - Frost (3:17)
15. Johann Johannsson - Melodia (i) (1:56)
16. Clint Mansell - The Last Man (6:11)
17. Możdżer - Christus Vincit (2:34)
18. Trygve Seim - Beginning an Ending (9:31)


Wykonanie składanki nie powala jakościowo, ponieważ pierwszy raz "miksowałem" utwory, co dało efekt mizerny, ale nie mający ostatecznego wpływu na odbiór (miejmy nadzieję). Piękne widoki na okładce "Sentymentalnych" zawdzięczam Jasmisowi, którego fotografii użyłem. Serdecznie dziękuję.

Cóż...
Życzę wszystkim Słuchaczom Puszczy Muzyki, Gościom tego bloga, a także każdemu, kto kocha niebywałej urody zjawisko jakim niewątpliwie jest muzyka, by nadchodzące Święta pozwoliły odpocząć, oderwać się od otaczającego zgiełku, problemów, chaosu w jakim bierzemy udział i -  by za sprawą pięknych dźwięków - czas zatrzymał swój bieg.

Z wyrazami szacunku,

13.12.2009


Steven Reich - "Music for 18 Musicians"


Dziś krótko: Steven Reich, jeden z pionierów minimalizmu w muzyce, w latach 1974-1976 stworzył "Music for 18 Musicians". Nie będę pisał nic na temat twórczości Reicha (jednej z najbardziej bogatych, jakie mam okazję poznać). Chcę tylko podzielić się płytą, która wyzwala ambiwalentne odczucia. Potrafi "przemknąć" niezauważona, ale jednocześnie odcisnąć piętno na sposobie postrzegania rzeczywistości. Mnie na pewno relaksuje, ale i wzbudza niepokój. Niby nudna, ale jednak ma w sobie coś, co przyciąga i nie pozwala zapaść w stagnację. Jedna z najbardziej porywających monotonii, z jaką miałem do czynienia.

Artysta: Steven Reich
Kraj pochodzenia: USA

Płyty:
http://www.discogs.com/artist/Steve+Reich

W internecie: http://www.stevereich.com/
Youtube: http://www.youtube.com/watch?v=CHVMVDhC-UA

Download (rapidspread.com nie działa, tymczasowo na wyslijplik.pl):
http://wyslijplik.pl/download.php?sid=hKJpYqvd

7.12.2009


Portico Quartet - "Black&White Session"


Zdarzyło się w Puszczy Muzyki razy kilka, że Modern Sound Quintet gościli, a wraz z nimi instrument, który wydawał nietypowe dźwięki, takie nieco "brzdękające". Był to instrument z Trynidadu pochodzący, który zwie się Steelpan i można o nim tutaj:


http://en.wikipedia.org/wiki/Steelpan

Dziś rano blog Nočná Hudba podrzucił mi Portico Quartet - grupę młodych jazzmanów z Londynu, którzy wyróżniają się rzadko spotykanym brzmieniem, a to za sprawą instrumentu o nazwie Hang:

http://en.wikipedia.org/wiki/Hang_%28musical_instrument%29

Brzmieniowo podobny do wspomnianego Steelpana, zawdzięczając mu po części swoje powstanie.
Sama "live session", którą można pobrać poniżej, zachwyciła mnie od samego początku i już wiem, że będzie to moja ulubiona płyta grudnia. Jazz, który ubóstwiam. Oprócz hanga (który w utworach jest zarówno tłem, jak i pierwszoplanowym instrumentem) można usłyszeć saksofon, perkusję i kontrabas. Portico Quartet przynależą do labelu należącego do Petera Gabriela - Real World Records.
Gdy piszę ten tekst, w tle rozbmiewają dźwięki Portico Quartet. Właśnie zaczynam smakować płytę "Knee-deep In The North Sea" i jeden epitet ciśnie mi się na myśl: genialni!

Artysta: Portico Quartet
Kraj pochodzenia: Londyn

Płyty:
"Knee-deep In The North Sea" [2007]
"Isla" [2009]

W internecie:
http://porticoquartet.com/

29.11.2009

The Tumbled Sea

Dopadło mnie nieśmiałe postanowienie, że będę częściej publikował albumy, a pisał mniej. Powód nieco prozaiczny: nie zawsze mam czas pisać wiele (a nie ukrywam, że pisanie o muzyce przychodzi mi niełatwo). Muzyki, którą chciałbym się pochwalić, jest mnóstwo, więc po co tracić czas na zbędne komentarze.

The Tumbled Sea - jak wspomnienie; jak piórko, które przebywa kawał świata noszone siłą wiatru; jak Ci, których nam brakuje; jak Ci, którzy odeszli, a pozostały po nich jedynie zdjęcia, listy, czy przedmioty, z które zawsze będą nam o Nich przypominać i powodować u nas uśmiech i łzy.

The Tumbled Sea
.

Artysta: The Tumbled Sea
Kraj pochodzenia: Stany Zjednoczone
W internecie: http://www.myspace.com/thetumbledsea
Youtube: http://www.youtube.com/watch?v=obM5f6SVMe0
Download: 

25.11.2009


Printempo - "Printempo"


Nie wiedzieć czemu, ale nie doceniam rodzimych Twórców, a przynajmniej nie jestem entuzjastycznie nastawiony do tego, co robią. Może dlatego, że nie znam wielu polskich Artystów, którzy potrafią ustrzelić sedno mojego gustu swoimi płodami. Może dlatego, że nie ma Ich zbyt wielu. Może ogarnia mnie ciemnota, z której jest jednak szansa wybrnąć.
Ostatnio odwiedziłem jeden z moich ulubionych blogów - nocna-hudba.blogspot.com/ - gdzie moją uwagę przykuła okładka płyty ozdobiona mozaiką kółek na podobieństwo "wosków" stworzoną. Krążek ten nosił tytuł "Printempo". Pobrałem, włączyłem i zachwyciłem się, a uczucie to towarzyszy mi ilekroć mierzę się z  rzeczonym albumem. Odbywając nu-jazzową, jakże spójną podróż w świecie downbeatu, odnosłem wrażenie, że dawno nie słyszałem tak genialnego krążka. "Najwyższa półka, światowa czołówka" - pomyślałem. Okazało się jednak, że koloryt okładki odciągnął moją uwagę od niewielkiego napisu w lewym, górnym rogu płyty, a mianowicie "Estrada Nagrania". Jakież było moje zdziwienie, kiedy zajrzałem (na dawno zresztą nie odwiedzaną) stronę http://fonoteka77.blogspot.com i okazało się, że Printempo to pseudonim artystyczny polskiego Artysty. Tak, tak... Produkcja, o której mowa, soczyście bębniące instrumentale to wyczyn Polaka. W dodatku wyczyn, który - na razie - można zdobyć jedynie w formie mp3, zupełnie za darmo (a szkoda, bo tak solidną płytę chciałoby się mieć na półce).
Zachęcam niezmiernie do sprawdzenia tej płyty, ale także do przejrzenia zawartości Fonoteki, która kryje w sobie wiele niezwykłych zakątków muzycznego świata.

Artysta: Printempo
Kraj pochodzenia: Polska

Płyty: "Printempo" [2009]

W internecie:

www.myspace.com/printempo

Download (pobierz i doceń):

17.11.2009


36 - "Hypersona"

Jestem u progu tytułu 'magister inżynier'. Okazuje się, że gdy człowiek już prawie cumuje w porcie, do którego płynął około 5 lat przez wzburzone wody Politechniki Krakowskiej, przychodzi zmierzyć się niecodziennym wyzwaniem. Zowie się ono "Przygotowanie do twórczej drogi zawodowej". Przedmiot, na którym obejrzałem trzy filmy (dotyczące asertywności, rad w kwestii rozmowy kwalifikacyjnej, etc.). Przedmiot, który uświadomił mi, że jestem "rodzicem ochraniającym", a za razem "dzieckiem spontanicznym". Przedmiot, na którym w teście na ekstrawertyka, uzyskałem wynik 'przeciętny'. W końcu przedmiot, który zmusił mnie do napisania własnego CV oraz listu motywacyjnego. Pisząc swój życiorys, użyłem słowa "rzeczone", co znaczyło "wyżej wymienione", "wcześniej wspomniane". Prowadząca przedmiot spytała, co to jest "rzeczone", a po wyjaśnieniu z mojej strony oznajmiła, że "to nie filozofia, tylko CV - proszę nie używać takich słów".
Cóż... Nie czułem się dotknięty uwagami tej miłej kobiety, nie wpędziły mnie one w głębszą zadumę (choć w płytszą zabrnąłem - mianowicie, że nadal będę używał słowa 'rzeczone', niezależnie od tego, czy mieliby mnie przyjąć do pracy, czy nie). Są jednak zjawiska, które do pogrążenia w myślach zmuszają.
Zjawiskiem takim jest bez wątpienia płyta, która - prędzej, czy później - musiała zostać przedstawiona na tym blogu. Płyta, która towarzyszy mi nieustannie od czerwca b.r. i na pewno NIGDY się nie znudzi. Może nieco buńczuczna to zapowiedź, ale jestem jej pewien jak tego, że kiedyś opuszczę ten świat. Chciałbym go zapamiętać takim, jakim jawi mi się, gdy udaję się w podróż z płytą "Hypersona". Niełatwo mi opisać słowami to, co widzę, odczuwam, gdy wdrażam się w płytę autorstwa 36 (bo tak zowie się Twórca tego genialnego krążka). Każda istota ludzka jest niepowtarzalna i taką też ma wyobraźnię. Na moją fantazję idealnie działają dźwięki zawarte na omawianej płycie. Tajemnicza, jesienna, mroczna, absorbująca, melancholijna, rzewliwa, głęboka, delikatna... Można by wymieniać w nieskończoność, o ile takowa istnieje. Pozazmysłowość, jaką wyzwala ten krążek w mojej głowie, jest niebywała. Doprawdy, niełatwo opisać stan, w jaki popadam, gdy drążę "Hypersonę". Zamieszczając tę pozycję mam nadzieję, że ktoś odbierze ją w sposób równie magiczny jak ja. Rzecz jasna, pod warunkiem, że jest w stanie tolerować płytę niezbyt obfitą w linię melodyczną, a bogatą w pomruki, odgłosy deszczu i inne, często niecodzienne dźwięki.
Rozpływając się nad krążkiem, zapomniałbym wspomnieć o najważniejszym. Twórca - 36 - jest postacią tajemniczą, o której wiadomo jedynie tyle, że należy do (a może raczej jest jego założycielem) labelu 3six Recordings. Z tego, co udało mi się wychwycić, Artysta planuje wypuścić trzy kompilacje (wliczając w to "Hypersonę"). Informacje to marne, ale wiele więcej w internecie niełatwo odnaleźć. Odsyłam do FAQ, gdzie można co nieco o "Hypersonie" przeczytać.
Wracając na koniec do najistotniejszej kwestii - "Hypersona" jest darmowa. Można ją ściągnąć ze strony rzeczonego (he. he.) labelu, a także zamówić digipak, opłacając jedynie koszta przesyłki z Wielkiej Brytanii (skąd pochodzi 36) lub dorzucając 'co łaska'.

Artysta: 36
Kraj pochodzenia: Wielka Brytania

Płyty:
Hypersona [2009]

W internecie:
http://www.3six.net/
http://www.myspace.com/3sixrecordings

Youtube:
"Forever"
"Hypersona"

Download:
http://sharebee.com/262b5320

4.11.2009


Blockhead - "The Music Scene"

Wszystko ma swoje powody. Nie chodzi tu bynajmniej o rzemienie lub sznury złączone z uzdą, na których prowadzi się konia (bo takie również znaczenie ma słowo "powód" jak donosi słownik języka polskiego).

Stoimy w korku i klniemy - powód: jesteśmy nieopanowani.
Przeziębiliśmy się - powód: całowaliśmy się z osobą przeziębioną (przeważnie płci odmiennej).
Źle się czujemy - powód: zbyt długo stronimy od alkoholu (tu, wyjątkowo, rada: ruszamy do sklepu po skrzynkę piwa).
Udostępniamy na blogu puszczamuzyki.blogspot.com nową płytę Blockheada, pt. "The Music Scene" - powód: okładka, która wydaje się pasować do klimatów Puszczy Muzyki.
Okazuje się jednak, że nie tylko graficzna szata chata bogata (brak polskich znaków, ze względu na konieczność rymu).
Blockhead swój debiut odnotował w wytwórni Ninja Tune. Rok 2004 przyniósł krążek "Music by Cavelight" i od razu zaczarował wszystkich fanów instrumentalnego hip-hopu, wpędzającego w melancholię. Ponad rok później zjawił się "Downtown Science" - już nie tak spokojny i chilloutowy jak poprzednik, ale równie świetny pod względem artystycznym, dzięki czemu Blockhead umocnił swoją pozycję na rynku muzycznym. "Uncle Tony's Coloring Book" był trzecim 'dzieckiem' Artysty i wstrząsnął trip-hopowym światem w roku 2007. Jeden z lepszych albumów tego roku w swoim gatunku, a w moim mniemaniu, najlepszy z ówcześnie wydanych przez Blockheada. Być może okaże się, że spadnie on na drugie miejsce, ponieważ wczoraj niezawodny Nomidas (jak zwykle podziękowania!) podrzucił mi, jeszcze ciepły, album "The Music Scene", który oficjalnie światło dzienne ujrzał 2 listopada. Na razie powiedzieć o płycie mogę niewiele, bo dopiero się poznajemy, ale oczywistym jest, że nawet gdybym przesłuchał ją razy sześćdziesiąt siedem, to też nie widziałbym co pisać, bo jestem tylko melomanem, w dodatku nieco ubogim w 'muzyczny słownik', więc potrafię się posłużyć jedynie epitetami: świetna, dobra, przeciętna, słaba, itd. Oficjalnie więc określam "The Music Scene" jako płytę bardzo dobrą i zachęcam sprawdzenia co też nam zgotował producent z Nowego Jorku.

Artysta: Blockhead
Kraj pochodzenia: USA

Płyty:
"Music by Cavelight" [2004]
"Downtown Science" [2005]
"Uncle Tony's Coloring Book" [2007]
"The Music Scene" [2009]

W internecie:
http://www.ninjatune.net/blockhead/index.php
http://www.myspace.com/theblockishot

Youtube:
- "Daylight"
- "Sunday Siance"
- "The Strain"
- "A Better Place"

Download (przesłuchaj, doceń, zakup):
http://www.rapidspread.com/file.jsp?id=14zyiefvtk


28.10.2009


Menahan Street Band

Tak dłubię i szperam w internetowych zasobach, aż w końcu wylądowałem w północnym Brooklynie, dzielnicy Bushwick, a konkretnie przy Menahan Street. Znajduje się tam apartament muzyka i producenta Thomasa Brennecka (odpowiedzialnego m.in. za muzyczne dokonania Sharon Jones & the Dap-Kings, czy Budos Band). W jednym z pomieszczeń wspomnianego lokum, umieścił pan Brenneck takich artystów jak:
- członkowie Sharon Jones & the Dap-Kings (Dave Guy, Homer Steinweiss, Fernando Velez, Bosco Mann)
- członkowie El Michels Affair (Leon Michels, Toby Pazner)
- członkowie Antibalas (Nick Movshon, Aaron Johnson)
- członkowie Budos Band (Mike Deller, Daniel Fodder)
Te właśnie 'Członki' stworzyły płytę "Make The Road By Walking", czyli coś, co - gdy już będę miał CD - nie wylezie z mojego odtwarzacza w samochodzie (gdy je będę miał: wóz i odtwarzacz). Ponad dwa miesiące trwa mój romans z Menahan Street Band i nie zanosi się na kryzys w tym nietypowym związku. Na tyle, na ile znam się na muzyce (a twierdzę, że ledwie się znam) mogę oznajmić, że album ten, to soczysta mieszanka afrobeatu i soulu. Mieszanka obfita w trąbki, organki, pianina, perkusje i gitary, obleczona magicznym, wciągającym rytmem i melodią. Ta płyta sprawia, że na mojej twarzy rysuje się uśmiech (kiedy go nie ma), albo że uśmiech utwierdza się w przekonaniu, że warto zostać dłużej (gdy był podczas włączania płyty).
"Make The Road By Walking" jest na razie jedynym tworem utalentowanej drużyny (a taką jest niewątpliwie, dodatkowo niezwykle zgraną), która mówi o sobie "we're simply the street's unofficial house band". Z niezwykłym zniecierpliwieniem będę oczekiwał kolejnego albumu, ale też z obawą, czy uda się stworzyć dzieło podobne do tego z roku 2008. Sądzę jednak, że pierońsko warto wypatrywać wieści dotyczących nowej płyty, z obozu Menahan Street Band i mam nadzieję, że po zapoznaniu się z omawianym krążkiem, Ty też - Szanowny - zechcesz mieć chrapkę na nowe płody MSB.

Nazwa: Menahan Street Band
Kraj Pochodzenia: USA

Płyty:
"Make The Road By Walking" [2008]

W internecie:
http://www.daptonerecords.com/menahan-street-band.html
http://www.myspace.com/dunhamrecords

Youtube:
http://www.youtube.com/watch?v=eseQkCJLzrY&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=RPC4eswBzQI&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=Akvf1uc46pY&feature=related

Download (przesłuchaj, doceń, zakup):
Menahan Street Band - "Make The Road By Walking" album

18.10.2009


Kim Jest Clutchy Hopkins?

Kiedy coś fascynuje i zachwyca, wtedy człowiek czuje chęć do życia (czy wyszedł mi rym podwójny? hip, hip...) Mało tego - gdyby wzbogacić 'coś' elementami tajemniczymi, stanie się to jeszcze bardziej pociągające. Co więcej, wydaje mi się, że mam na to dowód. Jest nim Clutchy Hopkins, czyli enigma, która prześladuje mnie ostatnimi czasy, a towarzyszy jej fonia w postaci tworów człowieka zagadki.

Zaczęło się od płyty "Clutch of the Tiger" stworzonej przez dwóch (?) Artystów: Shawn'a Lee (znanego m.in. z projektów płodzonych pod szyldem Shawn Lee's Ping Pong Orchestra) oraz Clutchy'ego Hopkinsa. Olśnienie zawładnęło mną już od pierwszego utworu pt.: "Full Moon". Tajemniczo brzmiące produkcje z pogranicza hip-hopu, jazzu, funku, itd. są rzekomo dziełem przypadku. Jak donoszą internetowe źródła, Shawn Lee wybrał się w podróż z Londynu do Phoenix, by odwiedzić swoją mamę. Wypożyczył samochód, a gdy w środku Pustyni Mojave
postanowił zjechać na stację by zatankować wóz, nie omieszkał wstąpić do sklepu ze starociami, ponieważ - jak tłumaczy - kocha stylowe instrumenty. Wychodząc z tegoż sklepu spotkał mężczyznę o bujnej fryzurze i tygrysiej masce na twarzy. Panowie wymienili uprzejmości i zdania na temat wiekowych instrumentów, a że rozmowa... No dobrze, nie będę się rozpisywał, bo tłumaczenie angielskiego tekstu, zważając na moje umiejętności, zajęło by mi tydzień, a przecież jestem studentem i muszę też udać się z wizytą na uczelnię. Odsyłam więc tutaj:
http://www.youtube.com/watch?v=Dt_eHnWACuc&feature=player_embedded

W każdym razie, jeśli by się trzymać - prawdziwej bądź nie - kooperacji Panów: Lee i Hopkinsa, ukazały się dwie produkcje duetu:

"Clutch of the Tiger" oraz "Fascinating Fingers".

To jednak nie koniec muzycznych znajomości Clutchy'ego. W tym roku ukazała się płyta "Music is My Medicine", a została wydana pod szyldem "Clutchy Hopkins meets Lord Kenjamin". Kim jest Lord Kenjamin i czy w ogóle istnieje, nie wie zapewne nikt, co nie zmienia faktu, że płyta jest kolejnym przejawem geniuszu "tygrysiej maski". Hopkins demonstruje na krążku paletę instrumentów, które można niejednokrotnie określić mianem "wynalazków", a na pewno nie wszystkie da się - w sposób przystępny - nazwać. Już sama melodica bywa dla niektórych zaskoczeniem, nie mówiąc o takich narzędziach, jak te ukazane w poniższym materiale filmowym:
http://www.youtube.com/watch?v=7Lo8OdJ1Kq8&feature=player_embedded

Zanim jednak światło dzienne ujrzała płyta "Music is My Medicine", Clutchy Hopkins wydał na światło dzienne dwa inne krążki, równie potężne (nie mylić z wielkimi kręgami w zbożu, pozostawianymi przez obcych) jak wszystko, co Artysta wypuszcza. Rok 2006 przyniósł płytę "The Life Of Clutchy Hopkins", a 2008 "Walking Backwards". Obydwie płyty obfitują w mroczne utwory instrumentalne, tylko raz okraszone warstwą wokalną w "Love of a Women", gdzie głosu udzielił - znany wąskiej publiczności, przez co równie tajemniczy - Darondo (William Pulliam).

Moja mała fascynacja Hopkinsem trwa od ponad dwóch tygodni i nie zanosi się na to, że zostanie nagle stłamszona. Dopuszczam się coraz to nowszych odkryć, a jedno znich nazywa się Misled Children. W dniu dzisiejszym dokopałem się do dwóch płyt: "People Market" oraz "Misled Children meets Odean Pope" nagranej z genialnym saksofonistą... Odeanem Pope. Co ma wspólnego Misled Children z Clutchy'm Hopkinsem? Pod względem produkcji wydają się być jednym organizmem. W tworach Misled Children słychać mocne wpływy Hopkinsa. Poza tym, w internetowym świecie plotek krążą informacje, że Clutchy Hopkins = Misled Children. Równie dobrze można jednak stwierdzić, że Clutchy Hopkins = Shawn Lee, co wydaje się bardzo prawdopodobne. Kim by jednak Clutchy nie był, niech pozostanie anonimowy i nadal tworzy tak uzależniające utwory jak dotychczas.

Życząc podobnego nałogu, odsyłam do sprawdzenia poniższych odnośników, które przybliżą twórczość omawianego Artysty, a jako najważniejszy dodatek załączam płytę "Music is My Medicine".

Nazwa: Clutchy Hopkins (a.k.a.(?) Shawn Lee, Misled Children)
Kraj pochodzenia: USA (?)

Płyty:
"The Life of Clutchy Hopkins" [2006]
"Walking Backwards" [2008]
"Clutch of the Tiger" [2008]
"Music is My Medicine" [2009]
"Fascinating Fingers" [2009]

W internecie:
http://www.clutchyhopkins.com/

Youtube:
http://www.youtube.com/watch?v=cnn4htvrUv4
http://www.youtube.com/watch?v=CXW8jnRVPAI
http://www.youtube.com/watch?v=WXbIFJF5DQI
http://www.youtube.com/watch?v=5qs7c34_RaQ

Download (przesłuchaj, doceń, zakup):
"Clutchy hopkins meets Lord Kenjamin"

30.09.2009


Riceboy Sleeps - "Riceboy Sleeps"

Dzisiaj krótko, acz treściwie. Kto fanem Sigur Rós, ten powinien poczuć pewną satysfakcję. "Pewną", bo post-rocka w omawianej pozycji nie znajdzie, ale doszuka się - urzekającej duszę - lekkości islandzkiej grupy. Album "Riceboy Sleeps" jest debiutanckim płodem duetu Jónsi & Alex, czyli Jóna Þór Birgissona i Alexa Somersa (prywatnie, Artyści są parą). Pierwszy z nich jest wokalistą i gitarzystą we wspomnianym Sigur Rós, drugi natomiast, z pochodzenia Amerykanin mieszkający na stałe w Rejkiawiku, zajmuje się sztuką w pojęciu zarówno muzycznym, jak i wizualnym (za te właśnie elementy był odpowiedzialny na płycie "Riceboy Sleeps").

Nazwa: Riceboy Sleeps (a.k.a. Jónsi & Alex)
Kraj pochodzenia: Islandia
Początki oficjalnej działalności: 2009

Płyty: "Riceboy Sleeps" [2009]

W internecie:
http://www.jonsiandalex.com/

Youtube:
- "Boy 1904"
- "Daniell In The Sea"
- "All The Big Trees"

Download (przesłuchaj, doceń, zakup):
http://www.rapidspread.com/file.jsp?id=g6tzkvyhqm


26.09.2009


Guts

26 wrzesień, sobota. Piękny, słoneczny poranek weekendowy nie pozwala nawet na odrobinę negatywnego myślenia. Warto w takie dni dodać tło w postaci pozytywnego brzmienia. W takiej sytuacji do głowy przychodzi mi francuski producent Guts, który kilkanaście dni temu wydał swoją drugą płytę pt. "Freedom". Niestety, z nowym krążkiem mam do czynienia od wczoraj i nie czuję tej siły, by o nim słowo napisać, więc skupiam się na Artyście ogółem. Guts swój pierwszy krążek - "Le Bienheureux" - "wypuścił" w roku 2007, a uczynił to przez oficynę Wax On założoną przez twórcę projektu Nightmares on Wax - George'a Evelyn'a (przy okazji odsyłam do Pana z Nieba - o, tutaj). Płyta ciepło przyjęta ze względu na swój, wpędzający w pozytywny nastrój, charakter. Aby nie pozostać gołosłownym, spójrzcie:



Minęły dwa lata i Guts pojawił się z kolejnym solowym projektem pt.: "Freedom". Solowym może niezupełnie, bo za graficzną odsłonę odpowiada Mambo, człowiek który współtworzy z Gutsem wytwórnię Pura Vida (kiepski żywot?). Krążek stworzony wyłącznie z sampli jest - jak mówi Artysta - emocjonalną wycieczką po dźwiękach ciemnych, ale i barwnych, oscylujących między radością życia, a melancholią. Czy tak jest, przekonam się po głębszym zapoznaniu z materiałem.

Z ramienia wytwórni Pura Vida ukazał się kilka dni temu świetny mixtape, który do pobrania za darmo jest tutaj:
a całą trakclistę w świetny sposób przedstawia poniższe wideo:

Obydwa wspomniane w tekście albumy do pobrania tradycyjnie poniżej. Zachęcam też, jak zwykle, do zakupu oryginałów, jeśli Guts przypadnie du gutsu. : )

Nazwa: Guts
Kraj pochodzenia: Francja
Początki oficjalnej działalności: 2007


Download (przesłuchaj, doceń, zakup)

22.09.2009


Goldmund - "Corduroy Road"

Czasami w życiu każdego, kto stąpa po tym świecie, nastrój mieni się barwami melancholii. Stan to bardzo wyjątkowy, bo dotykający wrażliwej strony ludzkiego jestestwa, a ta często bywa niebezpieczna. Człowiek chyba z reguły nie jest zwolennikiem apatii i depresji (bywają wyjątki, jak wszędzie i zawsze) i stara się wybrnąć ze stanu przygnębienia. Lekiem może być muzyka - o dziwo - niezbyt w radość bogata. Muzyka, za którą przepadam bardzo i często spędzam z nią wieczory. Nie, żebym nierzadko w depresje popadał. Po prostu bywają momenty, które skłaniają do przemyśleń, a tym również sprzyjają dźwięki powabne i delikatne. Cechy te posiada bez wątpienia płyta "Corduroy Road" autorstwa Keitha Kenniffa. Multiinstrumentalista i producent muzyczny, mający na swoim koncie już 3 krążki (pod pseudonimem Goldmund, bo ma też w swoim dorobku parę innych jako Helios, a także we współpracy z małżonką jako Mint Julep), raczy pełnymi wdzięku dźwiękami (tudzież dźwięku wdziękami) pianina. Zredukowane do minimum, czarują, pozwalają popaść w zadumę, zasnąć albo zmierzyć się z ciekawą książką (i również zasnąć ; ). Akurat dziś wieczór płyta "Corduroy Road" przypadła mi do gustu. Nie robi tego często, bo - jak wspomniałem - musi nadejść jej czas. Czas spokoju, ukojenia, ale i czas rozstroju mentalnego.

Nazwa: Goldmund
Kraj pochodzenia: USA
Początki oficjalnej działalności: 2004

Płyty:
"Corduroy Road" [2005]
"Two Point Discrimination" [2007]
"The Malady Of Elegance" [2008]

W internecie:





21.09.2009


Wax Tailor - "In The Mood For Life"

Gdy mnie coś męczy (w sensie pozytywnym i negatywnym), staram się to 'coś' z siebie zrzucić (podzielić tym, bądź cisnąć w niepamięć). Tym 'czymś' może być wszystko co Ciebie - szanowny Czytelniku - otacza. Może być też wszystkim co mnie - sza... - otacza. Od kilku dni, niczym otulina, towarzyszy mi trzeci krążek Waxa Tailora, pt.: "In The Mood For Life". 'Zrzucam go' więc z siebie i mam nadzieję, że zacznie on umilać czas również Tobie.
Francuski Producent, który ma w swoim dorobku świetne dwa LP ("Tales Of The Forgotten Melodies" [2005] oraz "Hope & Sorrow" [2007]) uraczył nas kolejnym genialnym albumem, który bez wątpienia zostanie przyjęty przez słuchaczy równie ciepło jak wszystko co wychodzi spod jego ucha. Płyta zróżnicowana pod względem tempa, gatunków i gości. Jesli chodzi o tych ostatnich, można usłyszeć m.in. znaną z poprzednich płyt Charlotte Savary, kolektyw A State Of Mind, Charliego 'Hobo' Winstona, czy delikatną Sarę Genn. Tak rozmaity przekrój featuringów zapewnia obecność soulu, funku, hip-hopu, downtempa i wielu, wielu innych, jakże charakterystycznych dla Pana Tailora. Ciężko wyróżnić na płycie utwory lepsze od pozostałych. Cały krążek stoi na wysokim poziomie, choć są pozycje, które mi konweniują wyjątkowo, np. "No Pity", "Dry Your Eyes", czy "B-Boy On Wax".
Nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować NoMidasowi za podesłanie płyty, a wszystkim, którzy zakosztują "In The Mood For Life" - smacznego odbioru : )

Pseudonim artystyczny: Wax Tailor
Kraj pochodzenia: Francja
Początki oficjalnej działalności: 2001

Płyty:
"Tales Of The Forgotten Melodies" [2005]
"Hope & Sorrow" [2007]
"In The Mood For Life" [2009]




8.09.2009


Arts The Beatdoctor, Skiggy Rapz i inni [Kraków]

Wtorkowe, leniwe popołudnie. Okrucieństwo wlekącego się czasu każe zasypiać przed ekranem monitora, na którym zmieniają się slajdy w treść wykładów z przedmiotu 'Klimatyzacja i wentylacja II" bogate. Dźwięki The Natural Yoghurt Band zdają się być przeciągłe w nieskończoność i nawet druga czarna kawa nie pobudza, choć serce bije nieco szybciej.

Nagle zjawia się NoMidas z informacją, która przyprawia o skok adrenaliny i wprowadza w nastrój euforii. Całą ślamazarność wtorku szlag trafił, bo oto pojawiła się wiadomość:


Dodawać nie trzeba zbyt wiele. NoMidas sprawnie rozpisał odnośniki do stron internetowych, które osobom nieświadomym istnienia artystów takich jak Arts The Beatdoctor, czy Skiggy Rapz, rozjaśnią w głowie sporo. Ja dorzucę jedynie link do wydarzenia na LastFM: http://www.lastfm.pl/event/1205647+Arts+The+Beatdoctor.

Dodam jeszcze, że niezmiernie martwi mnie fakt ceny biletów na ten event. Otóż... Biletów nie ma (jak i - paradoksalnie - nie ma ceny, za którą można je kupić). Cała trudność polega na tym, że klub Piękny Pies, w którym odbędzie się impreza, nie grzeszy sowitą w metry sześcienne kubaturą, więc i człowieka za wiele tam nie upcha. Będzie bardzo ciasno, o piwie z baru nawet nie ma co marzyć, a gdy pomyślę o woni unoszącej się pod "tułowiem" Pieknego Psa...
Tak więc szanowny potencjalny Uczestniku Rzeczonego Przedsięwzięcia - jeśli nie czujesz się obowiązany do obecności, poświęć się i nie zaszczycaj dnia 24 września klubu Piekny Pies ;-)

Prawdę powiedziawszy nic nie powstrzyma fanów Arts The Beatdoctora, Skiggy Rapza, czy Toma D. (człowiek, o którym nie wiem nic, oprócz internetowych rewelacji na temat jego współpracy z m.in. Herbie Hancockiem) od pojawienia się 24 września w krakowskim Pieknym Psie. Pozostaje jedno pytaine: ile godzin przed 21:00 (wtedy oficjalnie rozpoczyna się impreza) należy się zjawić, by móc cokolwiek widzieć i słyszeć? :-)

7.09.2009


El Michels Affair - "Enter The 37th Chamber"

"Enter the Wu-Tang (36 Chambers)" to pierwsza płyta rapowej, legendarnej formacji Wu-Tang Clan. Formacji, którą zna prawie każdy (chociażby ze słyszenia), niezależnie od tego, czy jest fanem muzyki rap, czy ma ją w głębokim poważaniu.

Dzisiejsza propozycja, choć ściśle związana z grupą spod znaku "W", kierowana jest do każdego, kto lubi przyjemne, soulowo-funkowe brzmienie. Piętnaście utworów (coverów) w wersjach instrumentalnych, które - mając w sobie mroczny klimat produkcji RZA - wnoszą sporo orzeźwienia. Świeżością zresztą charakteryzuje się grupa El Michels Affair, która jest sprawczynią całego zamieszania. Oprócz wspólnych koncertów z The Wu-Tang Clan, mają na swoim koncie długogrający album "Sounding Out The City", który zapewne warto sprawdzić, o czym spróbuję się wkrótce przekonać. Warto dodać, że El Michels Affair mają w swoim dorobku świetną EP-ką z coverami, tym razem w hołdzie dla Isaaca Hayes'a, pt. "A Tribute to Black Moses", której warto poszukac w czeluściach sieci albo wśród zakurzonych półek sklepów internetowych.

Tymczasem mam nadzieję, że prezentowana dziś pozycja, okaże się gratką dla fanów formacji The Wu Tang Clan, a i czymś ciekawym dla tych, którzy z rapem mają niewiele wspólnego.

Nazwa: El Michels Affair
Kraj pochodzenia: USA
Rok założenia: 2002

Płyty:
Sounding Out The City (2004),
Enter The 37th Chamber (2009),
A Tribute to Black Moses [EP] (2009)

W internecie:

Youtube:

Download (przesłuchaj, doceń, zakup):

4.09.2009


Dictaphone - "Vertigo II"

Parafrazując Piotra Bałtroczyka: niby każdy wie, że wrzesień w końcu nadejdzie, że wieczory, noce i ranki nie będą już tak ciepłe jak te wakacyjne, ale zawsze jest to zaskoczenie. ; ) Zaskoczeniem natomiast nie jest (przynajmniej dla mnie), że postanowiłem umieścić kolejną rekomendację muzyczną, a będzie to - w moim dzikim mniemaniu - idealna pozycja na deszczowe, nieco jesienne już, wieczory.
Dictaphone - bo o nim mowa - tworzy dwóch ludzi: Oliver Doerell i Roger Döring. Pierwszy, odpowiedzialny przede wszystkim za elektroniczną połówkę Duetu jest jego niezwykle mocną stroną, nadającą muzyce mrocznego wydźwięku. Drugi natomiast, operując saksofonem i klarnetem, tchnie w twory jazzowego ducha. Razem, tworząc utwory o charakterze mocno eksperymentalnym, potrafią niezwykle wciągnąć, wręcz zahipnotyzować słuchacza. Nie każdy jednak zdoła przekonać się do niemieckiego Duetu. W ich twórczości zawiera się mało melodii, a przeważają zlepione ze sobą dźwięki, które nie każdemu konweniować będą. Warto jednak podejść do "Vertigo II" parokrotnie, a najlepiej sprawdzić równeż (jeśli nie przede wszystkim) Ich pierwszy album - "M.=Addiction" (znajdziecie go na blogu u Pana z Nieba [link poniżej], który 'zaraził' mnie Dictaphone, za co serdeczne dzięki!), ponieważ wydaje mi się nieco łatwiejszy w odbiorze. Gwarantuję, że gdy niemiecki Kolektyw przypadnie komuś do gustu, ciężko będzie o oderwanie się, a i słuchacz przeżyje niejedną mentalną wycieczkę w nieznane (wystarczy zamknąć oczy ; ). Ja taką podróż odbyłem podczas koncertu Dictaphone na OFF Festivalu w Mysłowicach. Piekielnie dobry występ, zarówno pod względem muzycznym, jak i wizualnym (spowita dymem scena, na niej dwóch Artystów o kamiennych twarzach, jakby zaprogramowanych i mechanicznie wykonujących polecenia, a przy tym sympatycznych). Publiczność zajęła miejsca na podłodze, jedni leżąc, inni siedząc... Jakkolwiek, nikt nie przeszedł obojętnie obok tego, co miało miejsce na scenie.

Oprócz dwóch LP, Dictaphone ma na koncie jedną EP-kę pt.: "Nacht", zawierającą utwór "Warszawa w nocy", tworzony przy udziale niejakiego Piotra Rybkowskiego. Jeśli ktoś wie, kim jest ów jegomość, czy ma głębszy związek z muzyką (z teatrem ma na pewno), bardzo proszę o info.


Nazwa: Dictaphone
Kraj pochodzenia: Niemcy
Rok założenia: 1998
Płyty: M.=Addiction (2002), Nacht [EP] (2004), Vertigo II (2006),
Download (przesłuchaj, doceń, zakup):

1.09.2009


Po Tauron Nowa Muzyka Festiwal

4 edycja Tauron Nowa Muzyka zakończona. Moje wrażenia - ambiwalentne. Parę wydarzeń, na które się szykowałem - zawiodło, niektóre zaskoczyły pozytywnie (swoją drogą zjawisko to bardzo powszechne, więc innowacyjnością w tym przypadku nie powalam). Odkryłem też parę ciekawych pozycji, którym nie omieszkam przyjrzeć się szerzej w przyszłości.

Jako, że nie jestem fanem brzmień - jak to określam banalnie - 'cięższych gatunkowo', scena Club Stage nie przypadła mi bardzo do gustu. Co za tym idzie, niezwykle pobieżnie odsłuchałem pozycje takie jak Ital Tek, King Canniball, The Bug, Tim Exile, czy Flying Lotus (na tego ostatniego nastawiałem się dość mocno, lecz niesmaczny był w odbiorze, na co mógł wpłynąć nieżyt nosa, którego "dostąpiłem" podczas pobytu w Katowicach).

Na początek, mocno spóźniony, dotarłem na Pivot.
Zaskoczenie pozytywne i - choć zwolennikiem post-rock'a nie jestem - jest to jedna z tych kapel, które będę chciał słyszeć częściej.

Później wystąpiła Speech Debelle czyli - że posłużę się ordynarnym zwrotem - baba z jajami. Twierdziła, że ma potężnego kaca po "polish vodka" (fragment wideo poniżej), a wizja kolejnej nocy w towarzystwie zacnego trunku przyprawiała Ją o ból głowy. Żart, czy nie - kontakt z publicznością uchwycony i w przyjemnej atmosferze dobrnęliśmy do koncertu...

... Dan Le Sac vs Scroobius Pip. Niestety ciężko mi cokolwiek na temat występu tych artystów napisać, ponieważ kryzys fizyczny jaki mnie ogarnął, zmącił odbiór.

Na szczęście istnieje ktoś taki jak Ebony Bones. Zdecydowanie jedna z najbardziej pamiętnych postaci festiwalu. Zapomniałem o jakimkolwiek zmęczeniu i ruszyłem pod scenę, by wraz z tłumem oddać się szaleństwu, jakie tam panowało. Energetyzujący występ, zakończony szalonym "Another Brick In The Wall" grupy Pink Floyd. Zazdroszczę kondycji zarówno Ebony, jak i chórkowi, a sobie oraz wszystkim (zarówno tym, którzy widzieli, jak i tym, którzy jeszcze nie doświadczyli) życzę ponownego spotkania z Ebony "Petardą" Bones. : )
Swoją drogą ciekaw jestem, czy Autorka tego tekstu: http://cinemaniaart.blox.pl/2009/08/EBONY-BONES-BONE-OF-MY-BONES-2.html zmieniła zdanie na temat Ebony.

Drugi dzień zmagań rozpocząłem od występu Planningtorock, która - obok Pivot - jest dla mnie drugim ciekawym odkryciem festiwalu. Koncert przykuł uwagę zarówno pod względem muzycznym, jak i wizualnym (gra świateł i epileptyczne ruchy Wokalistki).

Później przyszedł czas na Jona Hopkinsa. Nie powiem, że występ mi nie konweniował, ale nastawiałem się na bardziej downtempowy show. Widać, nie znam jeszcze na tyle Jego twórczości, by nie ujawniać zaskoczenia : ), aczkolwiek w internecie peanów na temat występu Hopkinsa bez liku, więc przypadł publice do gustu niebywale.

O północy na scenie pojawiła się Fever Ray. Połówka zespołu The Knife, dzięki której teren festiwalowy tętnił życiem (sobota zwyciężyła pod względem frekwencyjnym) zdecydowanie zawiodła. Nie mnie, ponieważ nigdy w solowy materiał Fever nie wnikałem. Nie spełniła oczekiwań wielu, którzy przyjechali specjalnie na ten koncert. Mnie również nie powaliła. Może dlatego, że siedziałem tyłem do sceny i nie widziałem tego, co na niej miało miejsce. Urzekły mnie jedynie lasery, które z dwóch wiązek przerodziły się w niewielkie, zielone sklepienie, co na pewno urokliwe było, acz to wszystko.

Przykro mi, że nie dotrwałem do Hudsona Mohawke (po internecie krążą plotki, że mam czego żałować), ale znów zawiodła wytrzymałość mojego organizmu ('moje oczy nie są zielone, bo jem mało warzyw') i musiałem w trybie natychmiastowym się ogrzać.

Dzień trzeci wydawał mi się najbardziej atrakcyjny pod względem obsady.

Jacaszek odprężył. Koncertu wysłuchałem z zamkniętymi oczami, ale z otwartym umysłem, bo na przykład przy "Rytm to nieśmiertelność" nie da się czaszki na cztery spusty zamknąć. Artysta wydawał się być bardzo skromny, na scenie wraz z wiolonczelistką i skrzypkiem, będącymi idealnym uzupełnieniem. Koncert bardzo in plus.

Następnie przyszła kolej na francuskiego producenta spod znaku alternatywnego hip-hopu - ONRĘ. Niestety, ktoś rozpuścił tajemnicze wieści o jego absencjii na festiwalu i przegapiłem sporą część koncertu (grał "War"?). Kolejna porcja niedosytu.

Wreszcie przyszła pora na múm (zwracam uwagę na pisownię, bo w książeczce-przewodniku, czy na ekranach przy scenie głównej zespół zwał się Mum albo mum, a bynajmniej nie chodziło o trip-hopowe Mum). Grupa przyjechała promować swój nowy krążek - Sing Along To Song You Don't Know" i misję wykonała. Zagrali sporo utworów z nowego krążka, które okrasili takimi hitami jak "They Made Frogs Smoke Till They Exploded", czy "Green Grass Of Tunell". Paleta instrumentów, przyjemny głos wokalistki i - choć nie zagrali moich ulubionych z nowej płyty utworów, tj. "River Don't Stop To Breath" i "Kay-Ray-Ku-Ku-Ko-Kex," - uważam ich występ za bardzo udany i ogarnęło mnie szczęście po zakończeniu koncertu.

Na finał festiwalu pozostał Roots Manuva (zwieńczeniem miał być co prawda koncert Dana Deacona, ale nie doszedł do skutku), który wystąpił w towarzystwie innego rapera (odniosłem wrażenie, że ten był bardziej aktywny od samego Manuvy, a tak hypemanowi chyba nie przystoi?) dał koncert przeciętny. Co prawda zaserwowali "Witness", czy "Awfully deep", ale odniosłem wrażenie (a często odnoszę błędne wrażenia ; ), że "odbębnili" swój występ i wrócili do swoich wypasionych limuzyn, drogich szampanów i wypacykowanych panien : ) Nie zmienia to faktu, że kocham Manuvę za ten utwór

Co do samej organizacji - przyjemny teren fesiwalu, jak na ilość uczestników powierzchniowo w sam raz. Zaplecze sanitarne nienajgorsze, kolejki po piwo nienajwiększe, jedzenie przystępne i nawet mi różowe opaski na ręce nie przeszkadzały, a wiem, że ludzie narzekali niemiłosiernie na - jak to nazywają - "pedalski kolor, który mógł zwrócić uwagę dresiarzy". Dla uczestników festiwalu, pomiędzy terenem byłej Kopalni "Katowice", a polem namiotowym, kursowały darmowe autobusy. Szkoda, że takowe nie dojeżdżały na Ligotę, gdzie zakwaterowałem swoje (i nie tylko ; ) przysłowiowe cztery litery. Nocnych autobusów tam jak na lekarstwo, odległość znaczna. W tym miejscu podziękowania dla Nomidasa, który zapewnił transport samochodowy w piątek oraz dla Ewy i Krzycha z Białegostoku, którzy zorientowali się w kursach nocnego autobusu i towarzyszyli w podróży do akademika.
Katowice zaskoczyły mnie ilością pojemników na śmieci i niebywale smaczną pizzą, która postawiła mnie w sobotę i niedzielę na nogi (gorąco polecam tę restaurację).

Podsumowując, nie żałuję ani trochę wyjazdu i zainwestowanych w niego pieniędzy. Jeśli Tauron odbędzie się w przyszłym roku, zachęcam serdecznie do uczestnictwa, nawet jeśli line-up nie będzie wiele podpowiadał, ponieważ "Nowa Muzyka" potrafi zapewnić wielu nowych i zaskakujących wrażeń.

Parę próbek wideo:

Fragment festiwalu, m.in. Speech Debelle oraz Ebony Bones:

Speech Debelle:


Planningtorock: