Pokazywanie postów oznaczonych etykietą experimental. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą experimental. Pokaż wszystkie posty

2.11.2011

Moshimoss - Hidden Tape No​.​66

Pamiętasz, była jesień...

Jesienią roku 2005 moje poglądy muzyczne zaczęły przechodzić rewolucję, która potrwa zapewne do końca danych mi dni (oby jak najdłużej, przecież tyle jest dźwięków do odkrycia). Muzyczne horyzonty poszerzać się zaczęły, a jednym z kierunków były dźwiękowe eksperymenty spod znaku Sigur Rós, czy Coco Rosie.
Dziś, podczas ekploracji Youtube'a, trafiłem na japońskiego producenta Kosuke Anamizu, który - nie wiedzieć czemu - przypomniał mi rzeczony okres. Skoro więc wróciłem myślami do jesiennych wieczorów sprzed siedmiu lat, a jesień mamy w pełni, podrzucam "Hidden Tape No.66" tym, którzy lubują się w słodkich i nieco infantylnych dźwiękach,  pozwalających wrócić do czasów, kiedy człowiek dopiero poznawał (mimo, że nadal to robi, ale czasem wydaje mu się, że wszystko warte poznania, już za nim - A TO NIE PRAWDA).

Artysta: Moshimoss
Album: Hidden Tape No​.​66

18.05.2011

Thomas Feiner & Anywhen - The Opiates



I'm a toy,
I am just a toy,
Nothing but a toy,
Fot this brain,
And it's pure pain.

Dobry wieczór Państwu. Minęło trzysta osiemnaście dni, a dziś jest osiemnasty maja, roku dwa tysiące jedenastego. Czterdzieści pięć tygodni z okładem - tyle trwała przerwa związana z publikacjami na blogu Puszczy Muzyki. Wyrwa spowodowana inną wyrwą, nie pozwoliła na mobilizację, ale ta musiała w końcu nadejść. Sprowokować ją mogła jedynie muzyczna przygoda. Nie byle jaka, bo okraszona pięknymi balladami z męskim wokalem na czele (subiektywne skojarzenie mierzy w Nicka Cave'a, momentami w Anthony Hegarty'ego). Mimo że przez prawie rok absencji internetowej spotkałem się z dźwiękami, które mnie uwiodły, akurat Thomas Feiner & Anywhen wznawia przygodę z blogiem na - mam nadzieję - długi czas. Jak to przeważnie w Puszczy bywało, polecam album, który wleje w serca i dusze sporo nostalgii, a także pięknych i przyjemnych doznań. Płyta genialna zarówno lirycznie, wokalnie, jak i muzycznie. Dla mnie klasyk, więc będę wracał do niej często.

Poza tym, jak widać, blog przeszedł "lifting" i odzwierciedla teraz moje mroczne, granatowe wnętrze ;-) Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy wypytywali, tęsknili, gnębili. To też był motor napędowy w przypadku reaktywacji bloga i nadal jest w związku z Audycją na antenie RadioRewers, która - mam nadzieję - wkrótce ruszy parą (nie pełną jak kiedyś, ale ruszy - musi!)
Pojawiły się także Facebook-wstawki, bez których - ostatnimi czasy - wszystko co istnieje, właściwie nie istnieje. Zachęcam do pstrykania, bo im blog będzie bardziej popularny, tym większa szansa, że mnie zamkną za piractwo, a wtedy będę miał multum czasu na eksplorację muzycznych zasobów sieciowych (pod warunkiem, że dostanę celę jak Siara).

Artysta: Thomas Feiner & Anywhen - http://www.thomasfeiner.com
Album: The Opiates [2008] - KUP ALBUM / BUY CD

31.05.2010

The Smallest Bones - Cross Mountain


Leje.
"Leje" trwa tak długo, że pamięcią nie sięgam podobnego okresu.
No to ja, jako, że czuję się na siłach, stawiam czoła plusze jaka panuje za oknem. Metodę mam prostą: herbaty z cytryną kubek wielki jak krwiobieg na trasie 'komora lewa-przedsionek prawy' i płyta. Wcale nie jakieś tam wydawnictwo z półki sklepowej za grube pieniądze. Darmowa muzyka prosto z http://thesmallestbones.bandcamp.com/

Kiedyś obił mi się o ucho i dysk projekt pod tytułem Entertainment For The Braindead. Niemka Julia Kotowski i Jej muzyczny, bardzo osobisty, delikatny świat. Świat, który powstawał za zamkniętymi drzwiami wespół z instrumentami rozmaitymi, w skład których wchodziły m.in.: ukulele, gitara, flet, młynek do pieprzu, puszki, słoje, ..., laptop i kobiecy głos. Między innymi ten ostatni element ograniczony został do minimum w prezentowanym projekcie pt.: "The Smallest Bones", będącym bardziej instrumentalną odsłoną 'EFTB'. Płyta "Cross Mountain" powstała przy pomocy komputera, gitary i rejestratora dźwięków, który wychwycił odgłosy Berlina (ptaki, dzwonki rowerowe, nadjeżdżający pociąg,...), tak znakomicie wkomponowane w stonowane szarpnięcia strun. 
Pozwolę sobie przytoczyć słowa Autorki omawianego Projektu, które idealnie odzwierciedlają ideę jaka przyświecała powstaniu albumu:

"One week in Berlin. Sitting on a bed beneath a row of windows. Weaving long walks through cold winter nights and warm evenings with shiny eyes and hot cups of coffee on strangers' sofas into songs.
I don't have any words these days. So I tried to let the guitar speak for a change, and only be accompanied by phantom voices. I don't know if it will talk to you. But I hope so."

Jeśli ktoś będzie chciał przekazać Julii Kotowski, że "Cross Mountain" przemawia do niego równie wyraziście jak do mnie (słucham - krótkiej co prawda - płyty już chyba 7 raz z rzędu),  nic nie stoi na przeszkodzie, by zrobić użytek z poczty elektronicznej, bo - jak pokazuje strona http://www.entertainmentforthebraindead.com/index.php?loc=info - Artystka jest osobą bardzo otwartą i ciepłą.

Tymczasem odsłuch czas zacząć i w niepamięć puścić nieprzyzwoite aury zachowanie.

Artysta: The Smallest Bone
Kraj pochodzenia: Niemcy

W internecie:

Słuchaj:

Download:
or

12.04.2010

Bersarin Quartett - Bersarin Quartett


"Zmyślony, fikcyjny podkład filmowy" - tak o albumie mówi Thomas, autor projektu "Bersarin Quartett". Artysta pochodzący z niemieckiego Münster zadebiutował w sposób, który każe czekać na kolejne muzyczne płody z niebywałym zniecierpliwieniem. Dziesięć ścieżek perfekcyjnie skonstruowanych, będących rzeką z wolna płynącą, która zabiera słuchacza w podróż do świata klasyki i ambientowej elektroniki (z dodatkiem break beatu). Połączenie to, choć sprawdzone, w wydaniu Bersarin Quartett tworzy nową jakość. Thomas, oprócz umiejętności, włożył w płytę głębię drzemiącą w duszy człowieka. Dzięki temu mamy do czynienia z albumem, który zabiera do krainy rządzonej przez siły nadprzyrodzone. Krainy momentami pięknej i spokojnej, a chwilami przerażającej. Autor słusznie porównuje płytę do podkładu filmowego. Nie zgodzę się jednak, że film ten nie istnieje. Wręcz przeciwnie - sami go tworzymy...

Artysta: Bersarin Quartett
Pochodzenie: Niemcy

W internecie:

Youtube:


Download:

27.03.2010

CocoRosie - Grey Ocean


Nie od zawsze muzyka powodowała, że przenosiłem się do świata ezoterycznego, pozaziemskiego, krainy ucieczki myśli od codzienności i szarzyzny. Prawdziwą głębię muzyki odkryłem, gdy dotarła do mnie płyta "Noah's Ark" sióstr CocoRosie. Wtedy całkowicie zmieniłem podejście do dźwięków raczących moje ucho. Zrozumiałem, że muzyka może być narkotykiem, który atakuje najczulsze miejsca istoty ludzkiej i pobudza jej wrażliwość, która zastygła, bądź wydawała się nie istnieć.

Pamiętam, gdy ponad 4 lata temu zapoznałem się z twórczością CocoRosie (o ile się nie mylę, dzięki mojej Siostrze, za co dziękuję, M.! : ). Zachwyt mój był olbrzymi i gdy komuś rekomendowałem muzykę, na pierwszym miejscu stał omawiany Duet. Ostatnimi czasy zaniedbałem rzeczone Panie, ale dziś wieczorem przypomniałem sobie o istnieniu 'CR' i postanowiłem odświeżyć pamięć, wsłuchując się w zapomniane płyty. Jakież było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem, że na maj zapowiadana jest nowa płyta CocoRosie. Tym bardziej zdumiałem, gdy znalazłem płytę w sieci (tę samą udostępniam na próbę, by zachęciła do zakupu oryginału).

Siostry Bianca i Sierra, poprzez melancholijne wokale i wyszukane instrumenty (pośród których, oprócz harfy, gitary, czy 'klawiszy', znalazły się dziecięce zabawki, które - wbrew pozorom - można świetnie wykorzystać w procesie sporządzania muzyki), stworzyły styl niezwykle unikalny i mikroklimatyczny. Niełatwo bowiem sklasyfikować mieszankę folku, rapu, trip-hopu, operowych zapędów, czy elektroniki. Nie trzeba jednak zmagać się z szufladkowaniem Sióst Cassidy (których życiorys mógłby posłużyć za ciekawy temat do zapisania na kartkach papieru w postaci scenariusza). Kult, jakim otoczone są CocoRosie wystarczy, by traktować Ich twórczość jako niezależny element w muzycznym świecie.

Czy estyma - jaką obdarzone są CocoRosie - będzie nadal aktualna, pokaże czas. Ja, każdy dotychczasowy ruch Sióstr na muzycznej szachownicy, obserwowałem z podziwem i podchodzę do Ich twórczości z sentymentem. Nowa płyta, którą właśnie przesłuchuję po raz drugi, nie powaliła mnie na kolana, nie zaczarowała tak bardzo, jak poprzednie, ale nauczyłem się, że do niektórych muzycznych płodów trzeba dojrzeć (tak jak to miało miejsce z "Black Sands" Bonobo).
Mam więc nadzieję, że "Grey Oceans" będzie kontynuacją charakteru CocoRosie i pozwoli podtrzymać marzenie o wysłuchaniu Sierry i Bianci na żywo.

Życzę miłej konsumpcji i - w miarę możliwości - opinie dotyczące nowej płyty w komentarzach pod tym postem.


Kto natomiast nie zna dokonań CocoRosie, niech czym prędzej zapozna się z płytą "Noah's Ark" (reszty nie rekomenduję, wychodząc z huraoptymizmu, że po wysłuchaniu polecanego krążka, każdy z ciekawością sięgnie pozostałych).

Artystki: CocoRosie
Kraj pochodzenia: USA

Płyty:
"La Maison De Mon Reve" [2004]
"Noah's Ark" [2005]
"The Adventures Of Ghosthorse And Stillborn" [2007]
"Grey Ocean" [2010]

W internecie:

Youtube:
"Trinity's Crying" (z "Grey Ocean")
"Beautiful Boys" (z "Noah's Ark")
"Bisounours" (z "Noah's Ark")
"By Your Side" (z "La Maison De Mon Reve")
"Promise" (z "The Adventures Of Ghosthorse And Stillborn")

Download (przesłuchaj, doceń, zakup! / buy it after trying!):



1.03.2010

Manyfingers - Our Worn Shadow

Są dwa rodzaje lenistwa: lenistwo aktywne i lenistwo bierne. To pierwsze, klasyczne, opiera się na nieróbstwie i bumelanctwie. Drugie natomiast związane jest z nadmiarem pomysłów, idei, które - pozostając jedynie zamiarem - hamują działania. Miast sukcesywnie zdobywać kolejne szczyty koncepcji, człowiek rozłazi się w realizacji celów i - koniec końców - nie powstaje nic.
Nie wiem jak z lenistwem aktywnym, ale miglancem biernym Chris Cole a.k.a. Manyfingers na pewno nie jest. Człowiek-orkiestra, muzyczny Rambo, bo uzbrojony w perkusję, gitarę, skrzypce, wiolonczelę, pianino, trójkąt, harmonijkę...I tak, siada do perkusji, gra pewną sekwencję, zapętla, by po chwili "głaskać zebrę pianina" (Matko, przegiąłem) wplątując jej melodie w dźwięki, które wcześniej uwił. Te, dość skomplikowane zabiegi, pozwoliły na wydanie płyty "Our Worn Shadow", która niemałym echem odbiła się w Anglii w roku 2006. Tajemnicza, momentami mroczna, wzbudzająca niepokój, okraszona z rzadka delikatnym żeńskim wokalem - taka jest właśnie ta płyta.

Artysta: Manyfingers (aka Chris Cole)
Kraj pochodzenia: Wielka Brytania

Płyty:
"Manyfingers" [2004]
"Our Worn Shadow" [2006]

W internecie:

Youtube:

Download (doceń, przesłuchaj, ZAKUP/BUY IT):

4.09.2009


Dictaphone - "Vertigo II"

Parafrazując Piotra Bałtroczyka: niby każdy wie, że wrzesień w końcu nadejdzie, że wieczory, noce i ranki nie będą już tak ciepłe jak te wakacyjne, ale zawsze jest to zaskoczenie. ; ) Zaskoczeniem natomiast nie jest (przynajmniej dla mnie), że postanowiłem umieścić kolejną rekomendację muzyczną, a będzie to - w moim dzikim mniemaniu - idealna pozycja na deszczowe, nieco jesienne już, wieczory.
Dictaphone - bo o nim mowa - tworzy dwóch ludzi: Oliver Doerell i Roger Döring. Pierwszy, odpowiedzialny przede wszystkim za elektroniczną połówkę Duetu jest jego niezwykle mocną stroną, nadającą muzyce mrocznego wydźwięku. Drugi natomiast, operując saksofonem i klarnetem, tchnie w twory jazzowego ducha. Razem, tworząc utwory o charakterze mocno eksperymentalnym, potrafią niezwykle wciągnąć, wręcz zahipnotyzować słuchacza. Nie każdy jednak zdoła przekonać się do niemieckiego Duetu. W ich twórczości zawiera się mało melodii, a przeważają zlepione ze sobą dźwięki, które nie każdemu konweniować będą. Warto jednak podejść do "Vertigo II" parokrotnie, a najlepiej sprawdzić równeż (jeśli nie przede wszystkim) Ich pierwszy album - "M.=Addiction" (znajdziecie go na blogu u Pana z Nieba [link poniżej], który 'zaraził' mnie Dictaphone, za co serdeczne dzięki!), ponieważ wydaje mi się nieco łatwiejszy w odbiorze. Gwarantuję, że gdy niemiecki Kolektyw przypadnie komuś do gustu, ciężko będzie o oderwanie się, a i słuchacz przeżyje niejedną mentalną wycieczkę w nieznane (wystarczy zamknąć oczy ; ). Ja taką podróż odbyłem podczas koncertu Dictaphone na OFF Festivalu w Mysłowicach. Piekielnie dobry występ, zarówno pod względem muzycznym, jak i wizualnym (spowita dymem scena, na niej dwóch Artystów o kamiennych twarzach, jakby zaprogramowanych i mechanicznie wykonujących polecenia, a przy tym sympatycznych). Publiczność zajęła miejsca na podłodze, jedni leżąc, inni siedząc... Jakkolwiek, nikt nie przeszedł obojętnie obok tego, co miało miejsce na scenie.

Oprócz dwóch LP, Dictaphone ma na koncie jedną EP-kę pt.: "Nacht", zawierającą utwór "Warszawa w nocy", tworzony przy udziale niejakiego Piotra Rybkowskiego. Jeśli ktoś wie, kim jest ów jegomość, czy ma głębszy związek z muzyką (z teatrem ma na pewno), bardzo proszę o info.


Nazwa: Dictaphone
Kraj pochodzenia: Niemcy
Rok założenia: 1998
Płyty: M.=Addiction (2002), Nacht [EP] (2004), Vertigo II (2006),
Download (przesłuchaj, doceń, zakup):