4.07.2010

Brasstronaut - Old World Lies


Zarumieniony słońca promieniami, zasiadam w fotel wygodny, sięgam po schłodzony napój i włączam EPkę "Old World Lies" grupy Brasstronaut. Zmęczenie weekendowe, jakże pozytywne zresztą, poszukiwało do pełni szczęścia jednego elementu - muzyki. Poszukiwało kilku dźwięków, które sprawiłyby, że ostatnie niedzielne chwile przed cotygodniowym bojem, będą smakować jak zapomniany babciny placek, którego już nigdy nie spróbujemy, jak zdjęcie ze studiów, których już nigdy nie zasmakujemy, jak piaskownica, która już na zawsze będzie tylko piaskownicą, a nie placem naszych dziecięcych konstruktorskich marzeń.

Udało się. "Old World Lies" sprawił, że na chwilę obecną, a jest 04 lipca 2010, godzin niespełna dwie przed północą, czuję się idealnie. Mimo zmęczenia niedzielnym upałem, na mojej twarzy rysuje się uśmiech wydarzeń minionych trzech dni, ale brwi formują buńczuczne figury, będące zapowiedzią poniedziałku, który nie da mi rady, choćby nie wiem co.
Brasstronautów odkryłem razem z przypadkiem (gdy mi towarzyszy, przeważnie dzieją się fajne rzeczy). Sześciu mężczyzn z Vancouver parających się tworzeniem muzyki m.in. na basie, pianinie, klarnecie, perkusji, czy EWI po prostu "make my day" jak Brudny Harry. Prezentowana EP zawiera tylko 4 utwory, a przypadła do gustu niebywale. W tym roku Kanadyjczycy wydali długogrający album Mt. Chimaera. Razem z przypadkiem mamy przeczucie, że będzie to hit kolejnych "zmęczonych" niedziel. Czy tylko nasz? Sprawdźcie.

Nazwa: Brasstronaut
Kraj pochodzenia: Kanada

W internecie:

Słuchaj:

Download:

31.05.2010

The Smallest Bones - Cross Mountain


Leje.
"Leje" trwa tak długo, że pamięcią nie sięgam podobnego okresu.
No to ja, jako, że czuję się na siłach, stawiam czoła plusze jaka panuje za oknem. Metodę mam prostą: herbaty z cytryną kubek wielki jak krwiobieg na trasie 'komora lewa-przedsionek prawy' i płyta. Wcale nie jakieś tam wydawnictwo z półki sklepowej za grube pieniądze. Darmowa muzyka prosto z http://thesmallestbones.bandcamp.com/

Kiedyś obił mi się o ucho i dysk projekt pod tytułem Entertainment For The Braindead. Niemka Julia Kotowski i Jej muzyczny, bardzo osobisty, delikatny świat. Świat, który powstawał za zamkniętymi drzwiami wespół z instrumentami rozmaitymi, w skład których wchodziły m.in.: ukulele, gitara, flet, młynek do pieprzu, puszki, słoje, ..., laptop i kobiecy głos. Między innymi ten ostatni element ograniczony został do minimum w prezentowanym projekcie pt.: "The Smallest Bones", będącym bardziej instrumentalną odsłoną 'EFTB'. Płyta "Cross Mountain" powstała przy pomocy komputera, gitary i rejestratora dźwięków, który wychwycił odgłosy Berlina (ptaki, dzwonki rowerowe, nadjeżdżający pociąg,...), tak znakomicie wkomponowane w stonowane szarpnięcia strun. 
Pozwolę sobie przytoczyć słowa Autorki omawianego Projektu, które idealnie odzwierciedlają ideę jaka przyświecała powstaniu albumu:

"One week in Berlin. Sitting on a bed beneath a row of windows. Weaving long walks through cold winter nights and warm evenings with shiny eyes and hot cups of coffee on strangers' sofas into songs.
I don't have any words these days. So I tried to let the guitar speak for a change, and only be accompanied by phantom voices. I don't know if it will talk to you. But I hope so."

Jeśli ktoś będzie chciał przekazać Julii Kotowski, że "Cross Mountain" przemawia do niego równie wyraziście jak do mnie (słucham - krótkiej co prawda - płyty już chyba 7 raz z rzędu),  nic nie stoi na przeszkodzie, by zrobić użytek z poczty elektronicznej, bo - jak pokazuje strona http://www.entertainmentforthebraindead.com/index.php?loc=info - Artystka jest osobą bardzo otwartą i ciepłą.

Tymczasem odsłuch czas zacząć i w niepamięć puścić nieprzyzwoite aury zachowanie.

Artysta: The Smallest Bone
Kraj pochodzenia: Niemcy

W internecie:

Słuchaj:

Download:
or

30.05.2010

Devendra Banhart - What Will We Be


Za pwn.pl: weekend [wym. ikend] «okres od piątkowego popołudnia do niedzieli włącznie, wolny od pracy i nauki; też: wypoczynek poza miejscem zamieszkania, zorganizowany w tym czasie»

Czy aby na pewno wypoczynek? Kto jest niezmęczony w niedzielę wieczorem, ręka w górę!
Mało nas. Tak niestety bywa. Czekamy na piątkowe popołudnie z utęsknieniem, by potem wpaść w wir weekendowych wydarzeń, zapomnieć o bożym świecie i obudzić się w niedzielny wieczór z katastroficzną wizją nadchodzącego poniedziałku. Nic to jednak... Poniedziałek, choć sympatią darzony rzadko, w końcu nadejdzie (jedna ze 'złotych myśli bacina'). By go trochę osłodzić, by dodać mocy i otuchy tym, których lewa noga poprowadzi z łóżka do miejsca nauki/pracy, płyta "What Will We Be" Devendry Banharta.

Dwudziestodziewięcioletni przedstawiciel freak- i psych-folku (zwał jak zwał) wydał swoją siódmą płytę, tym razem w labelu Reprise Records, założonym przez Franka Sinatrę (a należącym do Warner Music). Porównań do poprzednich wydawnictw Artysty prawił nie będę, ponieważ znam dokonania pobieżnie (to świadczy o Tobie źle, bo jak można lubować się w folku i nie wdać się w płody Banharta / to dobrze rokuje na przyszłość, bo tyle dobrego jeszcze Cię czeka... - niepotrzebne skreślić), ale omawianym krążkiem jestem uraczony. Raz, że można na nim spotkać różnorodne nastroje muzyczne: od delikatnych, trącanych trąceniem gitarowych strun utworów ("Meet Me At The Lookout"), przez ostrzejsze smagnięcia strun tychże ("Rats"), rwące do tańca kompozycje ("Baby"), po utwory oniryczne ("Last Song For B"), a dwa, że Devendra odstąpił od psychodelicznego stylu znanego z niektórych poprzednich płyt ("dwa" pisane w ramach akcji "poprzednie dokonania Devendry znam pobieżnie"). "What Will We Be" to sporo chwytliwych melodii, krążek bardziej przystępny dla szerszego grona słuchaczy (patrz old bacin i jego: "fajny kawałek, zgraj mi"). 
Jako, że pod pojęciem "szersze grono słuchaczy" rozumiem ludzi, którzy muszą zmagać się z poniedziałkami, mam nadzieję, że serwowany album Devendry umili nie tylko jutrzejszy poniedziałek, ale i każdy inny (nie)weekendowy dzień.

Artysta: Devendra Banhart
Kraj pochodzenia: USA

W internecie:

Youtube:

ZAKUP / BUY IT:

16.05.2010

The Miserable Rich - Of Flight And Fury


W przedszkolu źle, bo zupy mlecznej nie zdzierżysz, a wciskają. W podstawówce źle, bo śmieją się rówieśnicy, że masz tornister ("PASO") w kolorze 'seledyn' i bez żadnego superbohatera na klapie. W gimnazjum źle, bo zwyzywają od 'rudych' i 'sarenek' (nigdy Im tego nie zapomnisz), a do tego pryszczy masz więcej niż Grzesiek i Mateusz, i będzie problem na dyskotece szkolnej w korytarzu pod sklepikiem. W liceum źle, bo nauki multum, a w głowie inne rozrywki, a do tego presja nadciągającej matury i przyszłości niepewnej. Studia niby fajnie, bo luzu dużo, świat kolorowy przez pryzmat alkoholu widziany (przez pierwsze dwa tygodnie miesiąca, bo potem karty rozdaje pryzmat suchego chleba i wody), ale raz na pół roku nadciąga koszmar, który powoduje, że na słowo "termin" budzisz się zlany potem, o ile w ogóle sypiasz. Wydawało Ci się, że życie jest ciężkie, że jesteś gnębiony, że wszystko wokół dokucza i niepokoi.
Nagle idziesz do pracy, wstajesz codziennie o 5:30, zaczynasz zarabiać pieniądze o 7:00, kończysz o 16:00, zanim dojedziesz do domu, zjesz obiad, wieczór jest już zaawansowany i nic, tylko się położyć wcześniej, by o tej 5:30 wstać w dobrej formie.
Pytam się: gdzie czas na przesłuchiwanie niezliczonej ilości muzyki, gdzie czas poświęcony blogu, gdzie czas na rower, na piwo, na cokolwiek?
Gdzieś jest, tylko znaleźć go znacznie trudniej niż dotychczas.
Ha! Dajcie mi zupę mleczną z kożuchami, najlepiej w miseczce, żebym wypił jak sarenka!

Jako mądry po szkodzie, znajduję czas i rzucam: "Of Flight And Fury" grupy The Miserable Rich. Świetna płyta na weekendowy czas. Grupa muzyków z Brighton (UK) tworzy tzw. chamber orchestra (taka mniejsza wersja orkiestry z prawdziwego zdarzenia : ). Kwintet, pośród którego pierwsze skrzypce grają skrzypce, wiolonczela oraz wyśmienity wokal Jamesa de Malplaqueta, to świetna porcja folkowego grania z chwytliwymi melodiami, które potwierdzają klasę debiutanckiego albumu "Twelve Ways To Count". Aż dziw bierze, że grupa ta nie doczekała się jeszcze większego rozgłosu (co ma swoje dobre strony).

Życzę miłego odsłuchu i mam nadzieję, że będę miał jednak czas na kontynuację pasji, jaką jest dzielenie się dźwiękami.

Artysta: The Miserable Rich
Kraj pochodzenia: UK

W internecie:

Youtube:

ZAKUP / BUY IT:

Download (przesłuchaj, doceń, ZAKUP):


19.04.2010

Dert (Floyd) - Westside Of The Moon


Ten post jest tak bardzo spontaniczny, że rumieniec, który pojawił się podczas tej samorzutnej reakcji, nie opuści mojej facjaty jeszcze przez dobre kilkanaście minut (mówiąc wprost: jestem jeszcze świeżutki : ). Będzie to wpis krótki, bo ad-hoc tworzony (znam dopiero połowę płyty), ale jakże treściwy!

Pink Floyd - Legenda, którą zaszczepił we mnie mój Tata ("old bacin") i która pozostanie, już na zawsze, moją grupą numer jeden (choćby nie wiem co! - buńczucznie oświadczam). Miłością pałam nie tylko doFloyd'ów, ale także do hip-hopu.

Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek usłyszę tak genialnie samplowanych Anglików z Cambridge.
Mam nadzieję, że nie działam w afekcie i "The Westside Of The Moon" faktycznie okaże się płyta godną polecenia. 34 utwory, co prawda niezatytułowane, posiadają w sobie moc, która powinna zawładnąć fanami Pink Floydów i soczystych bitów (jeśli tacy istnieją).

Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg Pink Floyd Sagi w wykonaniu Derta (zapowiadany na lato 2010), a tym czasem zostawiam Wam - Słuchacze - dozę świetnych dźwięków.

Jeszcze na koniec, może przesadnie (jeśli tak - proszę mnie skarcić w komentarzach), oznajmiam: ta płyta to majstersztyk!

Artysta: Dert
Kraj pochodzenia: USA

W internecie:

Youtube:

Download (Highly recommended for Pink Floyd&instrumental hip-hop fans):



12.04.2010

Bersarin Quartett - Bersarin Quartett


"Zmyślony, fikcyjny podkład filmowy" - tak o albumie mówi Thomas, autor projektu "Bersarin Quartett". Artysta pochodzący z niemieckiego Münster zadebiutował w sposób, który każe czekać na kolejne muzyczne płody z niebywałym zniecierpliwieniem. Dziesięć ścieżek perfekcyjnie skonstruowanych, będących rzeką z wolna płynącą, która zabiera słuchacza w podróż do świata klasyki i ambientowej elektroniki (z dodatkiem break beatu). Połączenie to, choć sprawdzone, w wydaniu Bersarin Quartett tworzy nową jakość. Thomas, oprócz umiejętności, włożył w płytę głębię drzemiącą w duszy człowieka. Dzięki temu mamy do czynienia z albumem, który zabiera do krainy rządzonej przez siły nadprzyrodzone. Krainy momentami pięknej i spokojnej, a chwilami przerażającej. Autor słusznie porównuje płytę do podkładu filmowego. Nie zgodzę się jednak, że film ten nie istnieje. Wręcz przeciwnie - sami go tworzymy...

Artysta: Bersarin Quartett
Pochodzenie: Niemcy

W internecie:

Youtube:


Download:

5.04.2010

"Sentymentalne 2"


Wiosną powinna być składanka radosna. Niestety, coś nie poszło po myśli (a może właśnie poszło).













Tracklista:

1. Wim Mertens - Often a Bird
2. Lavalu - Hope
3. Nomak - Sanctuary
4. múm - Marmalade Fires (live at FNM, Katowice)
5. Build an Ark - Heaven
6. Imogen Heap - Cumulus
7. Rudi Arapahoe - Conversation Peace
8. Rio En Medio - Tiger's Ear
9. Library Tapes - Above the Flood
10. Bat For Lashes - Moon and Moon
11. Johan Johannsson - Theme
12. Hilmar Örn Hilmarsson - Colours
13. Bliss - Overture
14. Max Richter - Iconography
15. Peter Gabriel - Flume
16. Scrimshire - All Roads Lead You Home
17. Valgeir Sigurðsson - Dreamland
18. Moby - God Moving Over the Face of the Waters
19. Soulsavers - You'll Miss Me When I Burn
20. Kyle Gabbler - Burning Man
21. Wim Mertens - The Scene
22. Rudi Arapahoe - Last Words Unspoken

28.03.2010

Dalindèo - Open Scenes


Kolorowa okładka, rowerzyści, piach w oczach, ćwierkające ptaki, gimnazjaliści w krótkich spodenkach, krakowskie błonia pełne wysportowanych kobiecych piersi (z relacji Lampy), zapachy kiełbachy (z grilla), trampki, chodniki wysmarowane kredą, mandaty za spożywanie w miejscach publicznych... Słowem - wiosna!
Mimo rzeczonych zjawisk, mi nie udało się muzycznie wytoczyć z zimowego snu, więc próbuję wstrząsów w postaci jazzowego sekstetu z Helsinek.
Dalindèo wydali dotychczas dwie płyty długogrające. Druga (z gościnnym udziałem Bajki Pluwatsch) ujrzała światło dzienne w styczniu tego roku. Stwierdziłem, że nową pozycję łatwiej odszukać niż starą (choć, jak mawiają, dla chcącego nic trudnego), więc oto jest "Open Scenes" z roku 2007.
Może nie o to na wiosnę chodzi, ale ja na pewno załączę ów album podczas przejażdżki rowerowej, bo Panowie grają bardzo żywiołowy, melodyjny i świeży jazz otulony przyjemnym żeńskim wokalem. Trzymając się rowerowej terminologii, przy tym albumie ciężko jest utrzymać kierownicę w linii prostej (pomijając zakręty), bo płyta zmusza do jazdy wesołym slalomem (pośród kwitnących drzew i kolorowych motyli) z rzadka okraszonym ostrym hamowaniem na piasku :)
Niestety, pośród miejskich zabudowań, można jedynie w sferze marzeń pozostawić powyższe rozważania. Nie zmienia to faktu, że na jutrzejszą przejażdżkę rowerową zabiorę ze sobą gitarę, saksofon, trąbkę, elektryczne pianino, flet, perkusję, bębny, kontrabas i wiele innych, skomasowanych na "Open Scenes" elementów muzycznego warsztatu.

Artyści: Dalindèo
Pochodzenie: Finlandia

Płyty:
"Open Scenes" [2007]
"Soundtrack Of The Sound Eye" [2010]

W internecie:

Youtube:

Download (przesłuchaj, doceń, ZAKUP / BUY IT):

27.03.2010

CocoRosie - Grey Ocean


Nie od zawsze muzyka powodowała, że przenosiłem się do świata ezoterycznego, pozaziemskiego, krainy ucieczki myśli od codzienności i szarzyzny. Prawdziwą głębię muzyki odkryłem, gdy dotarła do mnie płyta "Noah's Ark" sióstr CocoRosie. Wtedy całkowicie zmieniłem podejście do dźwięków raczących moje ucho. Zrozumiałem, że muzyka może być narkotykiem, który atakuje najczulsze miejsca istoty ludzkiej i pobudza jej wrażliwość, która zastygła, bądź wydawała się nie istnieć.

Pamiętam, gdy ponad 4 lata temu zapoznałem się z twórczością CocoRosie (o ile się nie mylę, dzięki mojej Siostrze, za co dziękuję, M.! : ). Zachwyt mój był olbrzymi i gdy komuś rekomendowałem muzykę, na pierwszym miejscu stał omawiany Duet. Ostatnimi czasy zaniedbałem rzeczone Panie, ale dziś wieczorem przypomniałem sobie o istnieniu 'CR' i postanowiłem odświeżyć pamięć, wsłuchując się w zapomniane płyty. Jakież było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem, że na maj zapowiadana jest nowa płyta CocoRosie. Tym bardziej zdumiałem, gdy znalazłem płytę w sieci (tę samą udostępniam na próbę, by zachęciła do zakupu oryginału).

Siostry Bianca i Sierra, poprzez melancholijne wokale i wyszukane instrumenty (pośród których, oprócz harfy, gitary, czy 'klawiszy', znalazły się dziecięce zabawki, które - wbrew pozorom - można świetnie wykorzystać w procesie sporządzania muzyki), stworzyły styl niezwykle unikalny i mikroklimatyczny. Niełatwo bowiem sklasyfikować mieszankę folku, rapu, trip-hopu, operowych zapędów, czy elektroniki. Nie trzeba jednak zmagać się z szufladkowaniem Sióst Cassidy (których życiorys mógłby posłużyć za ciekawy temat do zapisania na kartkach papieru w postaci scenariusza). Kult, jakim otoczone są CocoRosie wystarczy, by traktować Ich twórczość jako niezależny element w muzycznym świecie.

Czy estyma - jaką obdarzone są CocoRosie - będzie nadal aktualna, pokaże czas. Ja, każdy dotychczasowy ruch Sióstr na muzycznej szachownicy, obserwowałem z podziwem i podchodzę do Ich twórczości z sentymentem. Nowa płyta, którą właśnie przesłuchuję po raz drugi, nie powaliła mnie na kolana, nie zaczarowała tak bardzo, jak poprzednie, ale nauczyłem się, że do niektórych muzycznych płodów trzeba dojrzeć (tak jak to miało miejsce z "Black Sands" Bonobo).
Mam więc nadzieję, że "Grey Oceans" będzie kontynuacją charakteru CocoRosie i pozwoli podtrzymać marzenie o wysłuchaniu Sierry i Bianci na żywo.

Życzę miłej konsumpcji i - w miarę możliwości - opinie dotyczące nowej płyty w komentarzach pod tym postem.


Kto natomiast nie zna dokonań CocoRosie, niech czym prędzej zapozna się z płytą "Noah's Ark" (reszty nie rekomenduję, wychodząc z huraoptymizmu, że po wysłuchaniu polecanego krążka, każdy z ciekawością sięgnie pozostałych).

Artystki: CocoRosie
Kraj pochodzenia: USA

Płyty:
"La Maison De Mon Reve" [2004]
"Noah's Ark" [2005]
"The Adventures Of Ghosthorse And Stillborn" [2007]
"Grey Ocean" [2010]

W internecie:

Youtube:
"Trinity's Crying" (z "Grey Ocean")
"Beautiful Boys" (z "Noah's Ark")
"Bisounours" (z "Noah's Ark")
"By Your Side" (z "La Maison De Mon Reve")
"Promise" (z "The Adventures Of Ghosthorse And Stillborn")

Download (przesłuchaj, doceń, zakup! / buy it after trying!):



18.03.2010

Bei Bei & Shawn Lee - Into The Wind


Sagi pt. Shawn Lee a.k.a Clutchy Hopkins (a.k.a. Misled Children ??) ciąg dalszy. Pan producent z UK miał już swój rozdział na blogu, konkretnie TUTAJ. Lee nie próżnuje jednak i już w styczniu tego roku wydal na świat kolejne dziecko. Tym razem wespół z Bei Bei, która wraz ze swoją chińską cytrą, gra pierwsze skrzypce (zwracam uwagę: cytra, która gra pierwsze skrzypce) na płycie. Gu Zheng w skrócie, to wielka decha i szereg strun na tej desze. Można to na płasko albo na stojąco. Ni to harfa, ni to gitara, ale potęgę w sobie ma, a Bei Bei już od samego początku płyty pokazuje, że bratanie się z cytrą od siódmego roku życia nie poszło na marne. Zresztą jak można roztrwonić talent, gdy ćwiczy się pod okiem takich mistrzów Gu Zheng jak Li-Jing Sha, Mu-Lan Hai, Chun-Jiang Teng, czy Li-Zing Xu ( : )))) ). Dobra, teraz na poważnie. Shawn Lee muzykiem wszechstronnym jest. Maczał palce w - żeby nie przesadzić - około czterdziestu projektach (wliczając w to zarówno solowe dokonania, kolaboracje z przeróżnymi artystami, czy nagrania pod szyldem Shawn Lee Ping Pong Orchestra). O zaszufladkowaniu gatunkowym nie może być mowy. Dodatkowo  wziął On udział w procesie tworzenia soundtracków do dwóch gier - The Getaway oraz Bully. Jak doniósł mi niezawodny Nomidas, głównym bohaterem tej drugiej jest Jimmy Hopkins, co dodatkowo dodaje smaczku tajemniczemu Clutchy Hopkinsowi, który wydaje się być Shawnem (albo odwrotnie).
Omawiany krążek pt.: "Into The Wind" to kolejna niezapomniana podróż w nieokreślone muzyczne zakątki, tym razem z dodatkiem orientalnych dźwięków i - w jednym utworze - wokalu świetnej Georgii Anne Muldrow.
Zacieram ręce, bo wiem, że Clutchy Hopkins nie poprzestanie na jednym projekcie tego roku. Pozostaje czekać i rozkoszować się dźwiękami dotychczas stworzonymi przez 'człowieka zagadkę'.

Artysta: Bei Bei & Shawn Lee

W internecie:

Youtube:

Download (przesłuchaj, doceń, ZAKUP / BUY IT):

9.03.2010

Vashti Bunyan - Just Another Diamond Day


4 godziny siedzę. 4 godziny mrużę oczy. 4 godziny garbię się tak bardzo, że przysłowiowy paragraf by się nie powstydził. Nie idzie mi poszukiwanie muzyki do jutrzejszej audycji. Nie wiem, czy pójść w jazz, bossa-novę, downtempo, czy jeszcze inną cholerę. W marcu i na pre-liście utworów pięćdziesiątej drugiej Puszczy, jak w garncu.
Mija północ i stało się - nadszedł kryzys, powieki zaczynają mi sugerować, że - jeśli zaraz nie pościele łóżka - usnę jak jestem, a jestem 'na siedząco'.
Sytuacja beznadziejna - nie myślę.
Nagle, ni stąd, ni zowąd, wpada mi do ucha folkowe brzmienie w pianino, banjo, gitarę, ale przede wszystkim anielski głos bogate.
Ożywiam się, nie czuję już ciężaru powiek i - choć organizmu nie oszukam - piszę resztkami sił tego posta, by krótko przedstawić Vashti Bunyan.
Urodziła się w Londynie, a jej przyjście na świat nastąpiło w roku 1945. Dwadzieścia lat później wydała swój pierwszy singiel, by w roku 1970 nagrać "Just Another Diamond Day". Niestety... Płyta nie została przyjęta ciepło. Nie udało się to nawet na zimno. Zrezygnowana Vashti Bunyan zerwała z muzyczną przygodą. Wróciła - UWAGA - po trzydziestu (30!) latach. Właśnie w roku 2000 Jej album został na nowo odkryty, ukazała się jego reedycja (zawierająca 4 dodatkowe utwory, których niestety ja nie posiadam). Pięć lat później Vashti Bunyan wydała nowy krążek. Nie miałem okazji go jeszcze musnąć, ale gdy pomyśle, że producentem jest Max Richter, a gościnnie na płycie Joanna Newsom, czy Devendra Banhart, to... No, sami wiecie.

Jako, że czuje na plecach oddech Morfeusza, kończę przygodę z piśmiennictwem i zapraszam na ucztę pełną piękna, wiosny, piękna, folkloru, piękna i marzeń tak wybujałych, że krówka, konik, pieski i owieczkopodobne zwierze z okładki wydają się patrzeć i mówić do mnie z ekranu monitora (jestem nieco przerażony).

Artystka: Vashti Bunyan
Kraj pochodzenia: Wielka Brytania

W internecie:

Youtube:

Download (przesłuchaj, doceń, ZAKUP / BUY IT):

3.03.2010

Late Night Tales: Air


Pewnego mroźnego wieczoru, poszukując dokonań francuskiego duetu Air, natknąłem się na kompilację sygnowaną nazwą tej grupy, a noszącą tajemniczy tytuł "Late Night Tales". Kuszący niczym świeże truskawki zimą*, zmusił mnie do degustacji. I tak, gryząc kawałek po kawałeczku, dotarłem do końca płyty, a później włączyłem ją jeszcze raz, i jeszcze jeden, i jeszcze...

Tracklista prezentuje się nastepująco:
1. All Cats Are Grey –The Cure
2. Planet Caravan - Black Sabbath
3. O' Venezia Venaga Venusia - Nino Rota
4. I Shall Be Released - Band & Bugles of the Light Division/Owen, Band & Bugles of the Light Division/Owen
5. Camille - Georges Delerue
6. Ghosts - Japan
7. Old Man's Back Again – Scott Walker
8. Come Wander with Me – Jeff Alexander
9. Metal Heart - Cat Power
10. Loving You - Minnie Riperton
11. For the World - Tan Dun
12. Long de La Riviere Tendre - Sebastien Tellier
13. My Autumn's Done Come - Lee Hazlewood
14. P.L.A. - Robert Wyatt
15. Let's Get Lost - Elliott Smith
16. Cousin Jane - The Troggs
17. Musica – Air/Alessandro Baricco
18. Ravel: Pavane Pour une Infante Défunte - Cleveland Orchestra

Pozostaje pytanie: 'co wspólnego z powyższym ma zespół Air?"
Otóż ideą kompilacji "Late Night Tales" (wcześniej "Another Late Night") jest zebranie utworów, które były inspiracją dla artystów, zespołów i DJów podczas ich dotychczasowej drogi twórczej.
Jako "Another Late Night" projekt zaistniał w roku 2001, a rozpoczęła go grupa Fila Brazillia. Przez 9 lat, w przedsięwzięciu wzięły udział m.in.: Zero 7, Groove Armada, Kid Loco, Nightmares on Wax, Sly & Robbie, Jamiroquai, Four Tet, Nauvelle Vague, Fatboy Slim, Arctic Monkeys, czy omawiany tutaj Air.

Z dotychczasowo poznanych przeze mnie składanek (a nie było ich wiele, bo li tylko trzy), ta z ramienia Air zdecydowanie przypadła mi do gustu najbardziej, stąd wybór.
Wydaje mi się jednak, że wkrótce fotel lidera przejmie grupa Cinematic Orchestra, której płyta z serii 'LNT' ujrzy światło dzienne już w kwietniu.

Pozostaje czekać rozkoszując się dźwiękami omawianego krążka.

*w Polsce świeże truskawki są świeże jedynie z optycznego punktu widzenia. Uzyskiwane za pomocą radiacyjnego utrwalania żywności (brzmi złowrogo), nie dorównują smakiem do tych, zakupionych latem : )

W internecie:

Youtube:

Download (przesłuchaj, doceń, ZAKUP/BUY IT!):


1.03.2010

Manyfingers - Our Worn Shadow

Są dwa rodzaje lenistwa: lenistwo aktywne i lenistwo bierne. To pierwsze, klasyczne, opiera się na nieróbstwie i bumelanctwie. Drugie natomiast związane jest z nadmiarem pomysłów, idei, które - pozostając jedynie zamiarem - hamują działania. Miast sukcesywnie zdobywać kolejne szczyty koncepcji, człowiek rozłazi się w realizacji celów i - koniec końców - nie powstaje nic.
Nie wiem jak z lenistwem aktywnym, ale miglancem biernym Chris Cole a.k.a. Manyfingers na pewno nie jest. Człowiek-orkiestra, muzyczny Rambo, bo uzbrojony w perkusję, gitarę, skrzypce, wiolonczelę, pianino, trójkąt, harmonijkę...I tak, siada do perkusji, gra pewną sekwencję, zapętla, by po chwili "głaskać zebrę pianina" (Matko, przegiąłem) wplątując jej melodie w dźwięki, które wcześniej uwił. Te, dość skomplikowane zabiegi, pozwoliły na wydanie płyty "Our Worn Shadow", która niemałym echem odbiła się w Anglii w roku 2006. Tajemnicza, momentami mroczna, wzbudzająca niepokój, okraszona z rzadka delikatnym żeńskim wokalem - taka jest właśnie ta płyta.

Artysta: Manyfingers (aka Chris Cole)
Kraj pochodzenia: Wielka Brytania

Płyty:
"Manyfingers" [2004]
"Our Worn Shadow" [2006]

W internecie:

Youtube:

Download (doceń, przesłuchaj, ZAKUP/BUY IT):

19.02.2010

Boards Of Canada - In a Beautiful Place Out In The Country

Zimą wieczory dłuższe niż latem, słucham więcej pozazmysłowej muzyki zatem.
EPka szkockiego duetu Boards Of Canada, to jedno z moich ulubionych dzieł tegoż kolektywu. Jedynie cztery utwory, a wszystkie tak przepełnione mistycyzmem, że aż mnie ciarki przechodzą. Utwory jakby z innej, przyszłej epoki, z odległej galaktyki, która jest dla nas nieosiągalna, a sama zabiera na wycieczkę do uniwersum.
Gdybym był taśmą magnetofonową z zapętlonym na niej utworem "Amo Bishop Roden", byłbym bardziej przezroczysty niż woda w Bajkale. Tak bardzo kocham ten utwór, tak uwielbiam przechadzać się nocą pod rozgwieżdżonym niebem, w towarzystwie tej ścieżki...
Czasami szkoda, że omawiany krążek nie jest długogrającym, bo atmosfera podczas odsłuchu jest niebywale hipnotyzująca i wciągająca.
Nie każdemu "In a Beautiful Place Out In a Country" posmakuje tak samo jak mnie, ale miło jest wiedzieć, że choć jedna osoba udała się myślami (a może i ciałem?) w pozaziemską wycieczkę do świata, który budzi pewne obawy, ale przyciąga tym samym. Tak samo jak przyciąga unikatowa 'inność' Boards Of Canada.

Nazwa: Boards Of Canada
Kraj pochodzenia: Szkocja

Płyty:
Music Has The Right To Children [1998]
Geogaddi [2002]
The Campfire Headphase [2005]
EP:
Hi Scores [1996]
Aquarius [1998]
Peel Session TX 21/07.1998 [1999]
In a Beautiful Place Out In a Country [2000]
Twoism [2002] - reedycja albumu z 1995
Trans Canada Highway [2006]

W internecie:

Youtube:

Download (przesłuchaj, doceń, ZAKUP):



3.02.2010

The Sound Defects - The Iron Horse

Ostatnio, przechadzając się po blogu panznieba.blogspot.com, w komentarzach ktoś polecił The Sound Defects. Jako, że jest okres dla studenta ciężki, bo sesja, bo rozjazdy, bo szaleństwo, nie będę pisał wiele, a po prostu polecę ten przyjemy instrumentalny hip-hop, który zmusza głowę do delikatnego kiwania. Dodam do tego cytat z oficjalnej strony The Sound Defects, przyjemnie opisujący to, co tworzą:

"We make beats.
Beats for your car or your headphones.
Beats for your movie or TV show.
Beats for you to sing along with or rap over.
Beats to make your little sister dance.
This is what we do.
And we’ve been doing it a while, so we’re pretty good at it.
So sit back, enjoy the sounds, and let us do what we do best."

Artysta: The Sound Defects
Kraj pochodzenia: USA

Płyty:
The Iron Horse [2008]
Volume 2 [2004]
Artyści podają na swojej stronie, że "The Iron Horse" to ich trzeci album. Niestety nie mogę namierzyć pierwszego/drugiego.

W internecie:

Youtube:

Download (przesluchaj, doceń, ZAKUP):



24.01.2010


Rudi Arapahoe - Echoes From One to Another


Jest sobie drzewo. Samotnie bytujący organizm w koronie potężnie rozpiętej. Każdy podmuch wiatru manifestuje czasem delikatnym, czasem gwałtownym szmerem liści. Potrafi być złowrogie, ale bywa też ostoją. Otoczone bezkresem wysokich traw, które wirują razem z ruchem powietrza będąc akompaniamentem dla pnia, konarów i gałęzi. Poza tym przestrzeń nieskończona.

W to wszystko wplątany jestem ja. Leżę z zamkniętymi oczyma i - choć plecy pewnie dotykają gruntu - mam wrażenie lewitacji nad czubkami źdźbeł. Jakbym ważył nic. Jakby mnie tam nie było, tylko duch mój przedzierał się przez życie, muskany od czasu do czasu niepokojem, ale bezpieczny pod tarczą korony.
Taka jest właśnie ta płyta. Włącz, zamknij oczy i znajdź swoje drzewo...


Artysta: Rudi Arapahoe
Kraj pochodzenia: Wielka Brytania

Płyty:
"Echoes From One to Another" [2008]

W internecie:

Youtube:


Download (przesłuchaj, doceń, ZAKUP):

19.01.2010


Emancipator - Safe In The Steep Cliffs


Bodźce do podniety czają się wszędzie i potrafią zaatakować w najmniej spodziewanym momencie.
Przeglądając strony internetowe w muzykę bogate, by urozmaicić czterdziestą siódmą Puszczę Muzyki, natknąłem się na informację (na blogu indoormusic), która pozytywnie mną wstrząsnęła.

Ni stąd, ni zowąd, ukazała się druga płyta Emancipatora - utalentowanego producenta z Kanady.
Pierwszy krążek - "Soon It Will Be Cold Enough" był genialny. Instrumentale młodego producenta (w momencie wydania albumu miał niespełna dwadzieścia lat), tworzyły niezapomnianą mieszankę elektroniki, jazzu, trip-hopu, downtempo, która idealnie nadawała się do 'spożycia' w długie, zimowe wieczory. Smaczku dodawał fakt, że cała płyta powstawała w wolnym czasie od zajęć szkolnych, będąc tym samym realizacją marzeń Douglasa Applinga.

Jeśli ktoś nie kojarzy dokonań Artysty, oto jeden z moich ulubieńców z pierwszego krążka:



Jako, że zima w pełnej krasie, a kojące i melancholijne dźwięki idealnie wtapiają się w zaśnieżoną scenerię, podsyłam nowy album. Co prawda jeszcze nie sprawdziłem jak brzmi, co prawda nie można założyć, że jest genialny jak poprzednik, ale szansa, że zawładnie odtwarzaczem jest wielka.
Warto odnotować, że wiele dźwięków słyszanych na płycie to nie sample, a talent Artysty, który wziął w swoje ręce m.in. gitarę, skrzypce, mandolinę i banjo, by krążek nabrał jeszcze większej mocy.

Polecam gorąco odsłuch, a później - jeśli Emancipator konweniować będzie i finanse pozwolą - zakup płyty.
Życzę 'smacznego', a sam idę zatopić się w dolinie otoczonej wysokimi skałami, dolinie będącej ostoją.

Artysta: Emancipator
Kraj pochodzenia: Kanada

Płyty:
"Soon It Will Be Cold Enough" [2007]
"Safe In The Steep Cliffs" [2010]

W internecie:

18.01.2010


Stonephace - Stonephace

Dziś krótko, bo bliżej mi do łóżka niż do zapędów pisarskich.

Człowiek często reaguje na wybrane słowa bardzo żywiołowo. Weźmy taką sekwencję:
sześć, dwanaście, jeden, cztery, siedemnaście, dwadzieścia osiem. Jeśli liczby zgodzą się człowiekowi ze skreśleniami na kuponie Dużego Lotka, reakcja dziarska gwarantowana.

Podobna energia ogarnia mnie na słowa Tru Thoughts. Jeśli mam poznać nowego artystę z tejże wytwórni, mogę być prawie pewien, że będzie to materiał pierwsza klasa.


Tak też było w przypadku Stonephace.
Larry Stabbins - nieco leciwy, przez co okrutnie doświadczony saksofonista, Adrian Utley - pan producent i gitarzysta grupy Portishead, co to jazzową przeszłość ma za sobą, Jim Barr - gitara basowa, Helm DeVegas - klawiszowiec, Krzysztof Oktalski - producent odpowiedzialny za podkłady.
Tak oto, delikatną, ale pewną kreską, rysuje się skład grupy Stonephace. Do zaoferowania mają gamę gatunków, od jazzu, przez rock, po afrobeat i trip-hop, a to wszystko ubrane w psychodeliczny i hipnotyzujący mundur. Uniform to nie na każdą porę - bardziej nocną i zadymioną (np. takie "White Queen Psychology"). Nie zmienia to faktu, że Stonephace dołączy do moich ulubionych Artystów z Tru Thoughts, a jest ich już kilku (m.in. Quantic, Belleruche, Kinny, Nostalgia 77, TM Juke, czy The Bamboos).

Artysta: Stonephace
Kraj pochodzenia: Wielka Brytania

Płyty: "Stonephace" [2009]

W internecie:
http://stonephace.com/index.php
http://www.tru-thoughts.co.uk/artists/stonephace

Youtube:
"White Queen Psychology" 



Download (przesłuchaj, doceń, ZAKUP):
http://www.multiupload.com/ELASN4PA7G

Buy it!
http://www.amazon.com/Stonephace/dp/B001T6KME8