Pokazywanie postów oznaczonych etykietą folk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą folk. Pokaż wszystkie posty

30.05.2010

Devendra Banhart - What Will We Be


Za pwn.pl: weekend [wym. ikend] «okres od piątkowego popołudnia do niedzieli włącznie, wolny od pracy i nauki; też: wypoczynek poza miejscem zamieszkania, zorganizowany w tym czasie»

Czy aby na pewno wypoczynek? Kto jest niezmęczony w niedzielę wieczorem, ręka w górę!
Mało nas. Tak niestety bywa. Czekamy na piątkowe popołudnie z utęsknieniem, by potem wpaść w wir weekendowych wydarzeń, zapomnieć o bożym świecie i obudzić się w niedzielny wieczór z katastroficzną wizją nadchodzącego poniedziałku. Nic to jednak... Poniedziałek, choć sympatią darzony rzadko, w końcu nadejdzie (jedna ze 'złotych myśli bacina'). By go trochę osłodzić, by dodać mocy i otuchy tym, których lewa noga poprowadzi z łóżka do miejsca nauki/pracy, płyta "What Will We Be" Devendry Banharta.

Dwudziestodziewięcioletni przedstawiciel freak- i psych-folku (zwał jak zwał) wydał swoją siódmą płytę, tym razem w labelu Reprise Records, założonym przez Franka Sinatrę (a należącym do Warner Music). Porównań do poprzednich wydawnictw Artysty prawił nie będę, ponieważ znam dokonania pobieżnie (to świadczy o Tobie źle, bo jak można lubować się w folku i nie wdać się w płody Banharta / to dobrze rokuje na przyszłość, bo tyle dobrego jeszcze Cię czeka... - niepotrzebne skreślić), ale omawianym krążkiem jestem uraczony. Raz, że można na nim spotkać różnorodne nastroje muzyczne: od delikatnych, trącanych trąceniem gitarowych strun utworów ("Meet Me At The Lookout"), przez ostrzejsze smagnięcia strun tychże ("Rats"), rwące do tańca kompozycje ("Baby"), po utwory oniryczne ("Last Song For B"), a dwa, że Devendra odstąpił od psychodelicznego stylu znanego z niektórych poprzednich płyt ("dwa" pisane w ramach akcji "poprzednie dokonania Devendry znam pobieżnie"). "What Will We Be" to sporo chwytliwych melodii, krążek bardziej przystępny dla szerszego grona słuchaczy (patrz old bacin i jego: "fajny kawałek, zgraj mi"). 
Jako, że pod pojęciem "szersze grono słuchaczy" rozumiem ludzi, którzy muszą zmagać się z poniedziałkami, mam nadzieję, że serwowany album Devendry umili nie tylko jutrzejszy poniedziałek, ale i każdy inny (nie)weekendowy dzień.

Artysta: Devendra Banhart
Kraj pochodzenia: USA

W internecie:

Youtube:

ZAKUP / BUY IT:

16.05.2010

The Miserable Rich - Of Flight And Fury


W przedszkolu źle, bo zupy mlecznej nie zdzierżysz, a wciskają. W podstawówce źle, bo śmieją się rówieśnicy, że masz tornister ("PASO") w kolorze 'seledyn' i bez żadnego superbohatera na klapie. W gimnazjum źle, bo zwyzywają od 'rudych' i 'sarenek' (nigdy Im tego nie zapomnisz), a do tego pryszczy masz więcej niż Grzesiek i Mateusz, i będzie problem na dyskotece szkolnej w korytarzu pod sklepikiem. W liceum źle, bo nauki multum, a w głowie inne rozrywki, a do tego presja nadciągającej matury i przyszłości niepewnej. Studia niby fajnie, bo luzu dużo, świat kolorowy przez pryzmat alkoholu widziany (przez pierwsze dwa tygodnie miesiąca, bo potem karty rozdaje pryzmat suchego chleba i wody), ale raz na pół roku nadciąga koszmar, który powoduje, że na słowo "termin" budzisz się zlany potem, o ile w ogóle sypiasz. Wydawało Ci się, że życie jest ciężkie, że jesteś gnębiony, że wszystko wokół dokucza i niepokoi.
Nagle idziesz do pracy, wstajesz codziennie o 5:30, zaczynasz zarabiać pieniądze o 7:00, kończysz o 16:00, zanim dojedziesz do domu, zjesz obiad, wieczór jest już zaawansowany i nic, tylko się położyć wcześniej, by o tej 5:30 wstać w dobrej formie.
Pytam się: gdzie czas na przesłuchiwanie niezliczonej ilości muzyki, gdzie czas poświęcony blogu, gdzie czas na rower, na piwo, na cokolwiek?
Gdzieś jest, tylko znaleźć go znacznie trudniej niż dotychczas.
Ha! Dajcie mi zupę mleczną z kożuchami, najlepiej w miseczce, żebym wypił jak sarenka!

Jako mądry po szkodzie, znajduję czas i rzucam: "Of Flight And Fury" grupy The Miserable Rich. Świetna płyta na weekendowy czas. Grupa muzyków z Brighton (UK) tworzy tzw. chamber orchestra (taka mniejsza wersja orkiestry z prawdziwego zdarzenia : ). Kwintet, pośród którego pierwsze skrzypce grają skrzypce, wiolonczela oraz wyśmienity wokal Jamesa de Malplaqueta, to świetna porcja folkowego grania z chwytliwymi melodiami, które potwierdzają klasę debiutanckiego albumu "Twelve Ways To Count". Aż dziw bierze, że grupa ta nie doczekała się jeszcze większego rozgłosu (co ma swoje dobre strony).

Życzę miłego odsłuchu i mam nadzieję, że będę miał jednak czas na kontynuację pasji, jaką jest dzielenie się dźwiękami.

Artysta: The Miserable Rich
Kraj pochodzenia: UK

W internecie:

Youtube:

ZAKUP / BUY IT:

Download (przesłuchaj, doceń, ZAKUP):


27.03.2010

CocoRosie - Grey Ocean


Nie od zawsze muzyka powodowała, że przenosiłem się do świata ezoterycznego, pozaziemskiego, krainy ucieczki myśli od codzienności i szarzyzny. Prawdziwą głębię muzyki odkryłem, gdy dotarła do mnie płyta "Noah's Ark" sióstr CocoRosie. Wtedy całkowicie zmieniłem podejście do dźwięków raczących moje ucho. Zrozumiałem, że muzyka może być narkotykiem, który atakuje najczulsze miejsca istoty ludzkiej i pobudza jej wrażliwość, która zastygła, bądź wydawała się nie istnieć.

Pamiętam, gdy ponad 4 lata temu zapoznałem się z twórczością CocoRosie (o ile się nie mylę, dzięki mojej Siostrze, za co dziękuję, M.! : ). Zachwyt mój był olbrzymi i gdy komuś rekomendowałem muzykę, na pierwszym miejscu stał omawiany Duet. Ostatnimi czasy zaniedbałem rzeczone Panie, ale dziś wieczorem przypomniałem sobie o istnieniu 'CR' i postanowiłem odświeżyć pamięć, wsłuchując się w zapomniane płyty. Jakież było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem, że na maj zapowiadana jest nowa płyta CocoRosie. Tym bardziej zdumiałem, gdy znalazłem płytę w sieci (tę samą udostępniam na próbę, by zachęciła do zakupu oryginału).

Siostry Bianca i Sierra, poprzez melancholijne wokale i wyszukane instrumenty (pośród których, oprócz harfy, gitary, czy 'klawiszy', znalazły się dziecięce zabawki, które - wbrew pozorom - można świetnie wykorzystać w procesie sporządzania muzyki), stworzyły styl niezwykle unikalny i mikroklimatyczny. Niełatwo bowiem sklasyfikować mieszankę folku, rapu, trip-hopu, operowych zapędów, czy elektroniki. Nie trzeba jednak zmagać się z szufladkowaniem Sióst Cassidy (których życiorys mógłby posłużyć za ciekawy temat do zapisania na kartkach papieru w postaci scenariusza). Kult, jakim otoczone są CocoRosie wystarczy, by traktować Ich twórczość jako niezależny element w muzycznym świecie.

Czy estyma - jaką obdarzone są CocoRosie - będzie nadal aktualna, pokaże czas. Ja, każdy dotychczasowy ruch Sióstr na muzycznej szachownicy, obserwowałem z podziwem i podchodzę do Ich twórczości z sentymentem. Nowa płyta, którą właśnie przesłuchuję po raz drugi, nie powaliła mnie na kolana, nie zaczarowała tak bardzo, jak poprzednie, ale nauczyłem się, że do niektórych muzycznych płodów trzeba dojrzeć (tak jak to miało miejsce z "Black Sands" Bonobo).
Mam więc nadzieję, że "Grey Oceans" będzie kontynuacją charakteru CocoRosie i pozwoli podtrzymać marzenie o wysłuchaniu Sierry i Bianci na żywo.

Życzę miłej konsumpcji i - w miarę możliwości - opinie dotyczące nowej płyty w komentarzach pod tym postem.


Kto natomiast nie zna dokonań CocoRosie, niech czym prędzej zapozna się z płytą "Noah's Ark" (reszty nie rekomenduję, wychodząc z huraoptymizmu, że po wysłuchaniu polecanego krążka, każdy z ciekawością sięgnie pozostałych).

Artystki: CocoRosie
Kraj pochodzenia: USA

Płyty:
"La Maison De Mon Reve" [2004]
"Noah's Ark" [2005]
"The Adventures Of Ghosthorse And Stillborn" [2007]
"Grey Ocean" [2010]

W internecie:

Youtube:
"Trinity's Crying" (z "Grey Ocean")
"Beautiful Boys" (z "Noah's Ark")
"Bisounours" (z "Noah's Ark")
"By Your Side" (z "La Maison De Mon Reve")
"Promise" (z "The Adventures Of Ghosthorse And Stillborn")

Download (przesłuchaj, doceń, zakup! / buy it after trying!):



9.03.2010

Vashti Bunyan - Just Another Diamond Day


4 godziny siedzę. 4 godziny mrużę oczy. 4 godziny garbię się tak bardzo, że przysłowiowy paragraf by się nie powstydził. Nie idzie mi poszukiwanie muzyki do jutrzejszej audycji. Nie wiem, czy pójść w jazz, bossa-novę, downtempo, czy jeszcze inną cholerę. W marcu i na pre-liście utworów pięćdziesiątej drugiej Puszczy, jak w garncu.
Mija północ i stało się - nadszedł kryzys, powieki zaczynają mi sugerować, że - jeśli zaraz nie pościele łóżka - usnę jak jestem, a jestem 'na siedząco'.
Sytuacja beznadziejna - nie myślę.
Nagle, ni stąd, ni zowąd, wpada mi do ucha folkowe brzmienie w pianino, banjo, gitarę, ale przede wszystkim anielski głos bogate.
Ożywiam się, nie czuję już ciężaru powiek i - choć organizmu nie oszukam - piszę resztkami sił tego posta, by krótko przedstawić Vashti Bunyan.
Urodziła się w Londynie, a jej przyjście na świat nastąpiło w roku 1945. Dwadzieścia lat później wydała swój pierwszy singiel, by w roku 1970 nagrać "Just Another Diamond Day". Niestety... Płyta nie została przyjęta ciepło. Nie udało się to nawet na zimno. Zrezygnowana Vashti Bunyan zerwała z muzyczną przygodą. Wróciła - UWAGA - po trzydziestu (30!) latach. Właśnie w roku 2000 Jej album został na nowo odkryty, ukazała się jego reedycja (zawierająca 4 dodatkowe utwory, których niestety ja nie posiadam). Pięć lat później Vashti Bunyan wydała nowy krążek. Nie miałem okazji go jeszcze musnąć, ale gdy pomyśle, że producentem jest Max Richter, a gościnnie na płycie Joanna Newsom, czy Devendra Banhart, to... No, sami wiecie.

Jako, że czuje na plecach oddech Morfeusza, kończę przygodę z piśmiennictwem i zapraszam na ucztę pełną piękna, wiosny, piękna, folkloru, piękna i marzeń tak wybujałych, że krówka, konik, pieski i owieczkopodobne zwierze z okładki wydają się patrzeć i mówić do mnie z ekranu monitora (jestem nieco przerażony).

Artystka: Vashti Bunyan
Kraj pochodzenia: Wielka Brytania

W internecie:

Youtube:

Download (przesłuchaj, doceń, ZAKUP / BUY IT):

24.08.2009


Wildbirds & Peacedrums


Mariam Wallentin i Andreas Werliin. Magia i energia, energia i magia. Dzikość i subtelność, subtelność i dzikość. Piękno. Delikatny, ale i pozytywnie przeszywający wokal Mariam połączony z pełną mocy perkusją i samplami w wykonaniu Andreasa. Summa summarum - mieszanka kojąco-wybuchowa. Taka też jest płyta "The Snake". Nie przypadkiem postanowiłem zaprezentować ten krążek jako pierwszy. Twórczość małżeństwa, o którym mowa, miałem okazje poznać parę dni przed mysłowickim OFF Festivalem. Zetknąwszy się z próbkami możliwości Wildbirds&Peacedrums, umieściłem ich na drugim miejscu listy artystów (zaraz po Dictaphone), których na owym festiwalu nie mogłem przegapić. Był to jeden z niewielu występów, podczas którego doznałem gęsiej skórki słysząc co - pod względem wokalnym - ma do powiedzenia Mariam Wallentin. Utwory takie jak "My Heart" czy "The Window" zakotwiczą w mojej pamięci na długo. Koncert wywarł na mnie potężne wrażenie. Żałuję, że nie zdążyłem na psychodeliczny "There Is No Light", ale musiałem ugasić pragnienie pewnym trunkiem z pianką, który spowodował, że po ich koncercie, w przypływie euforii, padłem na kolana i poprosiłem Mariam o autograf (zachowanie podlegające dyskusji, wywołało mieszane uczucia u moich znajomych, jak i samej Mariam, ale ja tam swoje wiem : ).
Szczerze polecam wtajemniczyć się w twórczość szwedzkiego małżeństwa. Do całego zestawu dorzucam debiutancką płytę "W&P" pt.: "Heartcore", która również jest pozycją mocną i szczerze polecaną (w tym moje ulubione "The Window" i "Bottle in the water"). Poniżej parę informacji, a dla spragnionych wiedzy, kilka odnośników.

Nazwa: Wildbirds & Peacedrums
Kraj pochodzenia: Szwecja
Rok założenia: 2006
Płyty: Heartcore (2007), The Snake (2008)
Download (przesłuchaj, doceń, zakup):