30.09.2009


Riceboy Sleeps - "Riceboy Sleeps"

Dzisiaj krótko, acz treściwie. Kto fanem Sigur Rós, ten powinien poczuć pewną satysfakcję. "Pewną", bo post-rocka w omawianej pozycji nie znajdzie, ale doszuka się - urzekającej duszę - lekkości islandzkiej grupy. Album "Riceboy Sleeps" jest debiutanckim płodem duetu Jónsi & Alex, czyli Jóna Þór Birgissona i Alexa Somersa (prywatnie, Artyści są parą). Pierwszy z nich jest wokalistą i gitarzystą we wspomnianym Sigur Rós, drugi natomiast, z pochodzenia Amerykanin mieszkający na stałe w Rejkiawiku, zajmuje się sztuką w pojęciu zarówno muzycznym, jak i wizualnym (za te właśnie elementy był odpowiedzialny na płycie "Riceboy Sleeps").

Nazwa: Riceboy Sleeps (a.k.a. Jónsi & Alex)
Kraj pochodzenia: Islandia
Początki oficjalnej działalności: 2009

Płyty: "Riceboy Sleeps" [2009]

W internecie:
http://www.jonsiandalex.com/

Youtube:
- "Boy 1904"
- "Daniell In The Sea"
- "All The Big Trees"

Download (przesłuchaj, doceń, zakup):
http://www.rapidspread.com/file.jsp?id=g6tzkvyhqm


26.09.2009


Guts

26 wrzesień, sobota. Piękny, słoneczny poranek weekendowy nie pozwala nawet na odrobinę negatywnego myślenia. Warto w takie dni dodać tło w postaci pozytywnego brzmienia. W takiej sytuacji do głowy przychodzi mi francuski producent Guts, który kilkanaście dni temu wydał swoją drugą płytę pt. "Freedom". Niestety, z nowym krążkiem mam do czynienia od wczoraj i nie czuję tej siły, by o nim słowo napisać, więc skupiam się na Artyście ogółem. Guts swój pierwszy krążek - "Le Bienheureux" - "wypuścił" w roku 2007, a uczynił to przez oficynę Wax On założoną przez twórcę projektu Nightmares on Wax - George'a Evelyn'a (przy okazji odsyłam do Pana z Nieba - o, tutaj). Płyta ciepło przyjęta ze względu na swój, wpędzający w pozytywny nastrój, charakter. Aby nie pozostać gołosłownym, spójrzcie:



Minęły dwa lata i Guts pojawił się z kolejnym solowym projektem pt.: "Freedom". Solowym może niezupełnie, bo za graficzną odsłonę odpowiada Mambo, człowiek który współtworzy z Gutsem wytwórnię Pura Vida (kiepski żywot?). Krążek stworzony wyłącznie z sampli jest - jak mówi Artysta - emocjonalną wycieczką po dźwiękach ciemnych, ale i barwnych, oscylujących między radością życia, a melancholią. Czy tak jest, przekonam się po głębszym zapoznaniu z materiałem.

Z ramienia wytwórni Pura Vida ukazał się kilka dni temu świetny mixtape, który do pobrania za darmo jest tutaj:
a całą trakclistę w świetny sposób przedstawia poniższe wideo:

Obydwa wspomniane w tekście albumy do pobrania tradycyjnie poniżej. Zachęcam też, jak zwykle, do zakupu oryginałów, jeśli Guts przypadnie du gutsu. : )

Nazwa: Guts
Kraj pochodzenia: Francja
Początki oficjalnej działalności: 2007


Download (przesłuchaj, doceń, zakup)

22.09.2009


Goldmund - "Corduroy Road"

Czasami w życiu każdego, kto stąpa po tym świecie, nastrój mieni się barwami melancholii. Stan to bardzo wyjątkowy, bo dotykający wrażliwej strony ludzkiego jestestwa, a ta często bywa niebezpieczna. Człowiek chyba z reguły nie jest zwolennikiem apatii i depresji (bywają wyjątki, jak wszędzie i zawsze) i stara się wybrnąć ze stanu przygnębienia. Lekiem może być muzyka - o dziwo - niezbyt w radość bogata. Muzyka, za którą przepadam bardzo i często spędzam z nią wieczory. Nie, żebym nierzadko w depresje popadał. Po prostu bywają momenty, które skłaniają do przemyśleń, a tym również sprzyjają dźwięki powabne i delikatne. Cechy te posiada bez wątpienia płyta "Corduroy Road" autorstwa Keitha Kenniffa. Multiinstrumentalista i producent muzyczny, mający na swoim koncie już 3 krążki (pod pseudonimem Goldmund, bo ma też w swoim dorobku parę innych jako Helios, a także we współpracy z małżonką jako Mint Julep), raczy pełnymi wdzięku dźwiękami (tudzież dźwięku wdziękami) pianina. Zredukowane do minimum, czarują, pozwalają popaść w zadumę, zasnąć albo zmierzyć się z ciekawą książką (i również zasnąć ; ). Akurat dziś wieczór płyta "Corduroy Road" przypadła mi do gustu. Nie robi tego często, bo - jak wspomniałem - musi nadejść jej czas. Czas spokoju, ukojenia, ale i czas rozstroju mentalnego.

Nazwa: Goldmund
Kraj pochodzenia: USA
Początki oficjalnej działalności: 2004

Płyty:
"Corduroy Road" [2005]
"Two Point Discrimination" [2007]
"The Malady Of Elegance" [2008]

W internecie:





21.09.2009


Wax Tailor - "In The Mood For Life"

Gdy mnie coś męczy (w sensie pozytywnym i negatywnym), staram się to 'coś' z siebie zrzucić (podzielić tym, bądź cisnąć w niepamięć). Tym 'czymś' może być wszystko co Ciebie - szanowny Czytelniku - otacza. Może być też wszystkim co mnie - sza... - otacza. Od kilku dni, niczym otulina, towarzyszy mi trzeci krążek Waxa Tailora, pt.: "In The Mood For Life". 'Zrzucam go' więc z siebie i mam nadzieję, że zacznie on umilać czas również Tobie.
Francuski Producent, który ma w swoim dorobku świetne dwa LP ("Tales Of The Forgotten Melodies" [2005] oraz "Hope & Sorrow" [2007]) uraczył nas kolejnym genialnym albumem, który bez wątpienia zostanie przyjęty przez słuchaczy równie ciepło jak wszystko co wychodzi spod jego ucha. Płyta zróżnicowana pod względem tempa, gatunków i gości. Jesli chodzi o tych ostatnich, można usłyszeć m.in. znaną z poprzednich płyt Charlotte Savary, kolektyw A State Of Mind, Charliego 'Hobo' Winstona, czy delikatną Sarę Genn. Tak rozmaity przekrój featuringów zapewnia obecność soulu, funku, hip-hopu, downtempa i wielu, wielu innych, jakże charakterystycznych dla Pana Tailora. Ciężko wyróżnić na płycie utwory lepsze od pozostałych. Cały krążek stoi na wysokim poziomie, choć są pozycje, które mi konweniują wyjątkowo, np. "No Pity", "Dry Your Eyes", czy "B-Boy On Wax".
Nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować NoMidasowi za podesłanie płyty, a wszystkim, którzy zakosztują "In The Mood For Life" - smacznego odbioru : )

Pseudonim artystyczny: Wax Tailor
Kraj pochodzenia: Francja
Początki oficjalnej działalności: 2001

Płyty:
"Tales Of The Forgotten Melodies" [2005]
"Hope & Sorrow" [2007]
"In The Mood For Life" [2009]




8.09.2009


Arts The Beatdoctor, Skiggy Rapz i inni [Kraków]

Wtorkowe, leniwe popołudnie. Okrucieństwo wlekącego się czasu każe zasypiać przed ekranem monitora, na którym zmieniają się slajdy w treść wykładów z przedmiotu 'Klimatyzacja i wentylacja II" bogate. Dźwięki The Natural Yoghurt Band zdają się być przeciągłe w nieskończoność i nawet druga czarna kawa nie pobudza, choć serce bije nieco szybciej.

Nagle zjawia się NoMidas z informacją, która przyprawia o skok adrenaliny i wprowadza w nastrój euforii. Całą ślamazarność wtorku szlag trafił, bo oto pojawiła się wiadomość:


Dodawać nie trzeba zbyt wiele. NoMidas sprawnie rozpisał odnośniki do stron internetowych, które osobom nieświadomym istnienia artystów takich jak Arts The Beatdoctor, czy Skiggy Rapz, rozjaśnią w głowie sporo. Ja dorzucę jedynie link do wydarzenia na LastFM: http://www.lastfm.pl/event/1205647+Arts+The+Beatdoctor.

Dodam jeszcze, że niezmiernie martwi mnie fakt ceny biletów na ten event. Otóż... Biletów nie ma (jak i - paradoksalnie - nie ma ceny, za którą można je kupić). Cała trudność polega na tym, że klub Piękny Pies, w którym odbędzie się impreza, nie grzeszy sowitą w metry sześcienne kubaturą, więc i człowieka za wiele tam nie upcha. Będzie bardzo ciasno, o piwie z baru nawet nie ma co marzyć, a gdy pomyślę o woni unoszącej się pod "tułowiem" Pieknego Psa...
Tak więc szanowny potencjalny Uczestniku Rzeczonego Przedsięwzięcia - jeśli nie czujesz się obowiązany do obecności, poświęć się i nie zaszczycaj dnia 24 września klubu Piekny Pies ;-)

Prawdę powiedziawszy nic nie powstrzyma fanów Arts The Beatdoctora, Skiggy Rapza, czy Toma D. (człowiek, o którym nie wiem nic, oprócz internetowych rewelacji na temat jego współpracy z m.in. Herbie Hancockiem) od pojawienia się 24 września w krakowskim Pieknym Psie. Pozostaje jedno pytaine: ile godzin przed 21:00 (wtedy oficjalnie rozpoczyna się impreza) należy się zjawić, by móc cokolwiek widzieć i słyszeć? :-)

7.09.2009


El Michels Affair - "Enter The 37th Chamber"

"Enter the Wu-Tang (36 Chambers)" to pierwsza płyta rapowej, legendarnej formacji Wu-Tang Clan. Formacji, którą zna prawie każdy (chociażby ze słyszenia), niezależnie od tego, czy jest fanem muzyki rap, czy ma ją w głębokim poważaniu.

Dzisiejsza propozycja, choć ściśle związana z grupą spod znaku "W", kierowana jest do każdego, kto lubi przyjemne, soulowo-funkowe brzmienie. Piętnaście utworów (coverów) w wersjach instrumentalnych, które - mając w sobie mroczny klimat produkcji RZA - wnoszą sporo orzeźwienia. Świeżością zresztą charakteryzuje się grupa El Michels Affair, która jest sprawczynią całego zamieszania. Oprócz wspólnych koncertów z The Wu-Tang Clan, mają na swoim koncie długogrający album "Sounding Out The City", który zapewne warto sprawdzić, o czym spróbuję się wkrótce przekonać. Warto dodać, że El Michels Affair mają w swoim dorobku świetną EP-ką z coverami, tym razem w hołdzie dla Isaaca Hayes'a, pt. "A Tribute to Black Moses", której warto poszukac w czeluściach sieci albo wśród zakurzonych półek sklepów internetowych.

Tymczasem mam nadzieję, że prezentowana dziś pozycja, okaże się gratką dla fanów formacji The Wu Tang Clan, a i czymś ciekawym dla tych, którzy z rapem mają niewiele wspólnego.

Nazwa: El Michels Affair
Kraj pochodzenia: USA
Rok założenia: 2002

Płyty:
Sounding Out The City (2004),
Enter The 37th Chamber (2009),
A Tribute to Black Moses [EP] (2009)

W internecie:

Youtube:

Download (przesłuchaj, doceń, zakup):

4.09.2009


Dictaphone - "Vertigo II"

Parafrazując Piotra Bałtroczyka: niby każdy wie, że wrzesień w końcu nadejdzie, że wieczory, noce i ranki nie będą już tak ciepłe jak te wakacyjne, ale zawsze jest to zaskoczenie. ; ) Zaskoczeniem natomiast nie jest (przynajmniej dla mnie), że postanowiłem umieścić kolejną rekomendację muzyczną, a będzie to - w moim dzikim mniemaniu - idealna pozycja na deszczowe, nieco jesienne już, wieczory.
Dictaphone - bo o nim mowa - tworzy dwóch ludzi: Oliver Doerell i Roger Döring. Pierwszy, odpowiedzialny przede wszystkim za elektroniczną połówkę Duetu jest jego niezwykle mocną stroną, nadającą muzyce mrocznego wydźwięku. Drugi natomiast, operując saksofonem i klarnetem, tchnie w twory jazzowego ducha. Razem, tworząc utwory o charakterze mocno eksperymentalnym, potrafią niezwykle wciągnąć, wręcz zahipnotyzować słuchacza. Nie każdy jednak zdoła przekonać się do niemieckiego Duetu. W ich twórczości zawiera się mało melodii, a przeważają zlepione ze sobą dźwięki, które nie każdemu konweniować będą. Warto jednak podejść do "Vertigo II" parokrotnie, a najlepiej sprawdzić równeż (jeśli nie przede wszystkim) Ich pierwszy album - "M.=Addiction" (znajdziecie go na blogu u Pana z Nieba [link poniżej], który 'zaraził' mnie Dictaphone, za co serdeczne dzięki!), ponieważ wydaje mi się nieco łatwiejszy w odbiorze. Gwarantuję, że gdy niemiecki Kolektyw przypadnie komuś do gustu, ciężko będzie o oderwanie się, a i słuchacz przeżyje niejedną mentalną wycieczkę w nieznane (wystarczy zamknąć oczy ; ). Ja taką podróż odbyłem podczas koncertu Dictaphone na OFF Festivalu w Mysłowicach. Piekielnie dobry występ, zarówno pod względem muzycznym, jak i wizualnym (spowita dymem scena, na niej dwóch Artystów o kamiennych twarzach, jakby zaprogramowanych i mechanicznie wykonujących polecenia, a przy tym sympatycznych). Publiczność zajęła miejsca na podłodze, jedni leżąc, inni siedząc... Jakkolwiek, nikt nie przeszedł obojętnie obok tego, co miało miejsce na scenie.

Oprócz dwóch LP, Dictaphone ma na koncie jedną EP-kę pt.: "Nacht", zawierającą utwór "Warszawa w nocy", tworzony przy udziale niejakiego Piotra Rybkowskiego. Jeśli ktoś wie, kim jest ów jegomość, czy ma głębszy związek z muzyką (z teatrem ma na pewno), bardzo proszę o info.


Nazwa: Dictaphone
Kraj pochodzenia: Niemcy
Rok założenia: 1998
Płyty: M.=Addiction (2002), Nacht [EP] (2004), Vertigo II (2006),
Download (przesłuchaj, doceń, zakup):

1.09.2009


Po Tauron Nowa Muzyka Festiwal

4 edycja Tauron Nowa Muzyka zakończona. Moje wrażenia - ambiwalentne. Parę wydarzeń, na które się szykowałem - zawiodło, niektóre zaskoczyły pozytywnie (swoją drogą zjawisko to bardzo powszechne, więc innowacyjnością w tym przypadku nie powalam). Odkryłem też parę ciekawych pozycji, którym nie omieszkam przyjrzeć się szerzej w przyszłości.

Jako, że nie jestem fanem brzmień - jak to określam banalnie - 'cięższych gatunkowo', scena Club Stage nie przypadła mi bardzo do gustu. Co za tym idzie, niezwykle pobieżnie odsłuchałem pozycje takie jak Ital Tek, King Canniball, The Bug, Tim Exile, czy Flying Lotus (na tego ostatniego nastawiałem się dość mocno, lecz niesmaczny był w odbiorze, na co mógł wpłynąć nieżyt nosa, którego "dostąpiłem" podczas pobytu w Katowicach).

Na początek, mocno spóźniony, dotarłem na Pivot.
Zaskoczenie pozytywne i - choć zwolennikiem post-rock'a nie jestem - jest to jedna z tych kapel, które będę chciał słyszeć częściej.

Później wystąpiła Speech Debelle czyli - że posłużę się ordynarnym zwrotem - baba z jajami. Twierdziła, że ma potężnego kaca po "polish vodka" (fragment wideo poniżej), a wizja kolejnej nocy w towarzystwie zacnego trunku przyprawiała Ją o ból głowy. Żart, czy nie - kontakt z publicznością uchwycony i w przyjemnej atmosferze dobrnęliśmy do koncertu...

... Dan Le Sac vs Scroobius Pip. Niestety ciężko mi cokolwiek na temat występu tych artystów napisać, ponieważ kryzys fizyczny jaki mnie ogarnął, zmącił odbiór.

Na szczęście istnieje ktoś taki jak Ebony Bones. Zdecydowanie jedna z najbardziej pamiętnych postaci festiwalu. Zapomniałem o jakimkolwiek zmęczeniu i ruszyłem pod scenę, by wraz z tłumem oddać się szaleństwu, jakie tam panowało. Energetyzujący występ, zakończony szalonym "Another Brick In The Wall" grupy Pink Floyd. Zazdroszczę kondycji zarówno Ebony, jak i chórkowi, a sobie oraz wszystkim (zarówno tym, którzy widzieli, jak i tym, którzy jeszcze nie doświadczyli) życzę ponownego spotkania z Ebony "Petardą" Bones. : )
Swoją drogą ciekaw jestem, czy Autorka tego tekstu: http://cinemaniaart.blox.pl/2009/08/EBONY-BONES-BONE-OF-MY-BONES-2.html zmieniła zdanie na temat Ebony.

Drugi dzień zmagań rozpocząłem od występu Planningtorock, która - obok Pivot - jest dla mnie drugim ciekawym odkryciem festiwalu. Koncert przykuł uwagę zarówno pod względem muzycznym, jak i wizualnym (gra świateł i epileptyczne ruchy Wokalistki).

Później przyszedł czas na Jona Hopkinsa. Nie powiem, że występ mi nie konweniował, ale nastawiałem się na bardziej downtempowy show. Widać, nie znam jeszcze na tyle Jego twórczości, by nie ujawniać zaskoczenia : ), aczkolwiek w internecie peanów na temat występu Hopkinsa bez liku, więc przypadł publice do gustu niebywale.

O północy na scenie pojawiła się Fever Ray. Połówka zespołu The Knife, dzięki której teren festiwalowy tętnił życiem (sobota zwyciężyła pod względem frekwencyjnym) zdecydowanie zawiodła. Nie mnie, ponieważ nigdy w solowy materiał Fever nie wnikałem. Nie spełniła oczekiwań wielu, którzy przyjechali specjalnie na ten koncert. Mnie również nie powaliła. Może dlatego, że siedziałem tyłem do sceny i nie widziałem tego, co na niej miało miejsce. Urzekły mnie jedynie lasery, które z dwóch wiązek przerodziły się w niewielkie, zielone sklepienie, co na pewno urokliwe było, acz to wszystko.

Przykro mi, że nie dotrwałem do Hudsona Mohawke (po internecie krążą plotki, że mam czego żałować), ale znów zawiodła wytrzymałość mojego organizmu ('moje oczy nie są zielone, bo jem mało warzyw') i musiałem w trybie natychmiastowym się ogrzać.

Dzień trzeci wydawał mi się najbardziej atrakcyjny pod względem obsady.

Jacaszek odprężył. Koncertu wysłuchałem z zamkniętymi oczami, ale z otwartym umysłem, bo na przykład przy "Rytm to nieśmiertelność" nie da się czaszki na cztery spusty zamknąć. Artysta wydawał się być bardzo skromny, na scenie wraz z wiolonczelistką i skrzypkiem, będącymi idealnym uzupełnieniem. Koncert bardzo in plus.

Następnie przyszła kolej na francuskiego producenta spod znaku alternatywnego hip-hopu - ONRĘ. Niestety, ktoś rozpuścił tajemnicze wieści o jego absencjii na festiwalu i przegapiłem sporą część koncertu (grał "War"?). Kolejna porcja niedosytu.

Wreszcie przyszła pora na múm (zwracam uwagę na pisownię, bo w książeczce-przewodniku, czy na ekranach przy scenie głównej zespół zwał się Mum albo mum, a bynajmniej nie chodziło o trip-hopowe Mum). Grupa przyjechała promować swój nowy krążek - Sing Along To Song You Don't Know" i misję wykonała. Zagrali sporo utworów z nowego krążka, które okrasili takimi hitami jak "They Made Frogs Smoke Till They Exploded", czy "Green Grass Of Tunell". Paleta instrumentów, przyjemny głos wokalistki i - choć nie zagrali moich ulubionych z nowej płyty utworów, tj. "River Don't Stop To Breath" i "Kay-Ray-Ku-Ku-Ko-Kex," - uważam ich występ za bardzo udany i ogarnęło mnie szczęście po zakończeniu koncertu.

Na finał festiwalu pozostał Roots Manuva (zwieńczeniem miał być co prawda koncert Dana Deacona, ale nie doszedł do skutku), który wystąpił w towarzystwie innego rapera (odniosłem wrażenie, że ten był bardziej aktywny od samego Manuvy, a tak hypemanowi chyba nie przystoi?) dał koncert przeciętny. Co prawda zaserwowali "Witness", czy "Awfully deep", ale odniosłem wrażenie (a często odnoszę błędne wrażenia ; ), że "odbębnili" swój występ i wrócili do swoich wypasionych limuzyn, drogich szampanów i wypacykowanych panien : ) Nie zmienia to faktu, że kocham Manuvę za ten utwór

Co do samej organizacji - przyjemny teren fesiwalu, jak na ilość uczestników powierzchniowo w sam raz. Zaplecze sanitarne nienajgorsze, kolejki po piwo nienajwiększe, jedzenie przystępne i nawet mi różowe opaski na ręce nie przeszkadzały, a wiem, że ludzie narzekali niemiłosiernie na - jak to nazywają - "pedalski kolor, który mógł zwrócić uwagę dresiarzy". Dla uczestników festiwalu, pomiędzy terenem byłej Kopalni "Katowice", a polem namiotowym, kursowały darmowe autobusy. Szkoda, że takowe nie dojeżdżały na Ligotę, gdzie zakwaterowałem swoje (i nie tylko ; ) przysłowiowe cztery litery. Nocnych autobusów tam jak na lekarstwo, odległość znaczna. W tym miejscu podziękowania dla Nomidasa, który zapewnił transport samochodowy w piątek oraz dla Ewy i Krzycha z Białegostoku, którzy zorientowali się w kursach nocnego autobusu i towarzyszyli w podróży do akademika.
Katowice zaskoczyły mnie ilością pojemników na śmieci i niebywale smaczną pizzą, która postawiła mnie w sobotę i niedzielę na nogi (gorąco polecam tę restaurację).

Podsumowując, nie żałuję ani trochę wyjazdu i zainwestowanych w niego pieniędzy. Jeśli Tauron odbędzie się w przyszłym roku, zachęcam serdecznie do uczestnictwa, nawet jeśli line-up nie będzie wiele podpowiadał, ponieważ "Nowa Muzyka" potrafi zapewnić wielu nowych i zaskakujących wrażeń.

Parę próbek wideo:

Fragment festiwalu, m.in. Speech Debelle oraz Ebony Bones:

Speech Debelle:


Planningtorock: